Rodzicie, kiedy wśród gratulacji zaprezentowano im noworodka, zachowali daleko posuniętą rezerwę.
– A czemu on taki? – zadali podstawowe pytanie.
Oczywiście nie znali się na dzieciach. Wywodzili się ze sfery, w której takie zjawiska, eufemistycznie mówiąc – rzadkie. Po fatalnych wpadkach. Co innego rozpalało emocje, oczekiwanie na wieczór, by wreszcie zażyć rozkoszy upojnej nocy, jak zwykle złośliwie spóźnionej. A za dnia zabawa żadna. Potomek, tak nie w porę poczęty, musiał zakłócić ich doskonale ułożony świat. Po prostu od początku nieodrodne dziecię chaosu.
Nie uzyskali odpowiedzi.
Zajrzeli do buźki, w popłochu popatrzyli po sobie.
– Czy tak na pewno ma być?
– Zdrowy jak cholera – odburknął zbratany lekarz rodzinny. Wzruszył ramionami. – Kiedy dorośnie, przejdzie mu.
– Na pewno? – nie dowierzała matka. – Paskudnie pomarszczony.
– Typowe.
– Dla gołoty chyba! – rodzicielka burknęła nieprzyjaźnie. – W kogo on się wdał?
– Na pewno na jakiegoś cudaka się zagapiłaś – wtrącił mąż. – Oby tylko to.
– Co masz na myśli?! – warknęła.
– No nic takiego, przecież ci nie zarzucam, droga moja, żeś dała upust naturze. Żart. Różnie bywa. Czy od dzisiaj się słyszy, jak to pospólstwo płodzi dziwactwa? To głośne sprawy.
Lekarz się niecierpliwił.
– Chłopak zdrowy, a pani po porodzie już doszła do siebie.
Matka wzruszyła ramionami.
– Wielkie mi co. Nic – wzięła szkraba na ręce. Cichego bardzo i jakby czujnego. – No, chodź tu, mały – westchnęła.
Ogólnie żywiła złe przeczucia.
Rychło się potwierdziły.
Z jedzeniem wystąpił prawdziwy kłopot.
Przystosowane mamki gapiły się jak cielęta, co niejako było właściwym ich stanem. Rozumem nie grzeszyły, w końcu one do dojenia, czyż nie?
– Jeść nie chce – tłumaczyły, bezradnie rozkładając ręce.
Jeszcze bezradniejsi rodzice obrzucali służebne nieufnymi spojrzeniami. Najpierw podejrzewając prostackie podstępy, bo niższa sfera nieodmiennie kombinuje, kiedy może, później z niejakim wstydem. Nawet przed maluczkimi głupio, że odmieniec się przytrafił. A co dopiero, kiedy do znajomych dojdą wieści?
Ci jednak na dziwactwo nie mówili nic. Za małymi dziećmi nie przepadali, woląc mieć do czynienia z osobnikami starszymi, już w dojrzałość wchodzącymi, z tymi wszystkimi pierwszymi nadziejami, świat przekraczającymi. Cudne zadurzenia. Pyszne to po prostu. A takie małe, raczkujące, nieświadome? Obrzydzenie brało. A tu padło na elitę. Niemalże półbogów, czyli traf wstąpił na wyżyny, równie łatwo jak deptał po dołach.
– Oby nas nie pokarał – życzyli sobie.
I tak potomek rósł, przyprawiając rodziców o zmartwienie, przyjaciół domu o konsternację, kiedy udało mu się wyrwać z jakimiś własnymi przemyśleniami. A te dopiero były dziwaczne. Czyli chował się niejako dziko i samopas. Strach taką pociechę pokazać. Jakby nie ukrywać, wyrodek.
Z posiłkami, rzecz jasna, było najgorzej. Grymasił, piszcząc przeraźliwie, wiercąc się i ogólnie odmawiając współpracy, zatem rósł stosunkowo wolno, wyraźnie niekorzystnie wypadając na tle rówieśników.
Jednakże, nie da się ukryć, rósł.
I tak wkroczył w wiek młodzieńczy, rozhormonowany i buntowniczy, a wtedy odkrył to, co nastolatkowie odkrywają. Czyli, że z rodzicami nie trzeba koniecznie przestawać, można ich pominąć, w końcu od czego nowoczesna technologia? Kiedy oni zabaw używali, bo bynajmniej nie zrezygnowali dla potomka z całego życia, on tkwił jak kołek przed monitorem i czatował, udzielał się na forach, wgłębiał w portale, na jakich siedziały dzieciaki. Znalazł swoich. Tak się zaangażował, że nawet zwyczajowe pory na sen przeznaczone zarywał. Blady, chudy, wampir wypisz wymaluj, tyle, że pryszczaty. Nastolatek.
Któregoś razu zstąpił do rodziców.
O jedzenie nawet nie spytali, znali jego stosunek do posiłków. Nieprzymuszany do nich nawiązał.
– Już dłużej nie musicie się martwić, że nie dojadam. Znalazłem na to sposób właściwy współczesnym czasom.
– To bardzo pocieszające, synku.
– I oczywiście aktualny. Wszystko sprawnie i technologicznie.
Westchnęli.
– Znaczy substancje zastępcze? Chemia? Otrujesz się jak nic.
Potomek prychnął.
– Średniowiecze! – podsumował.
Kiedy odszedł, rodzice popatrzyli po sobie.
– Nowoczesność – ona sapnęła.
– Tradycja ginie – dodał on. – Chyba pora spać, dzień niezadługo. A nie lubię, kiedy słonko przypieka, zaś za filtrami nie przepadam, wiesz, substytuty to nie dla mnie.
Ona spojrzała na zegar, oczywiście po nowomodnemu elektroniczny z mnóstwem szmerów bajerów.
– Biedak – westchnęła. – Świt tylko co – przyznała.
Poszli, obejmując się, ale w ogromnym łożu otoczonym ziemią ze stron rodzinnych, by gospodarze mocą w porze odpoczynku nasiąkali, ona po pierwszym mężowskim dotknięciu się wzdrygnęła.
– Chyba żartujesz! – prychnęła.
– Męskie potrzeby – zamruczał uwodząco i się wgapił, oczyma hipnotyzując.
Ale połowica była tej samej rasy, a prawdę mówiąc gatunku, to nie uległa jak pierwsza z brzegu jałówka, której wystarczy w wole ślepka zajrzeć, by taka w jednej chwili stała się gotowa oddać całą siebie do ostatniej kropli krwi.
– Ta twoja poprzednia zaowocowała nam synkiem, który całkiem się wyrodził – syknęła małżonka, dla podkreślenia asertywności prezentując okazałe kły.
– Nic dwa razy się nie zdarza – nęcił.
– Innym parom wystarcza zwykłe naturalne ssanie krwi z szyi. Bardziej chutliwym picie z tętnic udowych. A ty chcesz tak po… ludzku. Zwierzę!
– Przecież ci się podobało?
Na oko pokraśniała. Wampir, dziwne.
– Ekscentryk! – parsknęła. Ale już mniej odmownie.
– Tośmy się w korcu maku dobrali – podsumował.
A ona namyśliła.
– Za dziesięć lat. Daj mi przywyknąć do ewentualnych konsekwencji – westchnęła.
– A ja co tymczasem? – jęknął z żalem. – Sumienia nie masz.
– A na co mi ono?
– Roku nie wytrzymam – poskarżył się.
– Niech będzie pięć – odparła, drapiąc go po szyi. Nieludzko miłosierna.
On w gruncie rzeczy przystałby nawet na dziesięć, ale warto o targu pamiętać, bardziej wyjdzie się na swoje. A pięć lat? Śmiech dla istoty, która byt milleniami odmierza.