Noż kurwa! Gdzie oni są? To ja wychodzę z mieszkania godzinę wcześniej, przesiadam się z kolejki do Ubera i znowuż do wagonika, oglądam się co trochę przez ramię i jestem przed czasem a ci gamonie się spóźniają, i to jak! To mnie niby zależy?
Strużki potu spływały mi po czole i plecach. Tyłek przykleił się do obitej skajem kanapy. Czas biegł cholernie wolno. Resztka piwa w szklance miała temperaturę powietrza, czyli jakieś czterdzieści stopni. A mnie zachciało się sikać!
Jak wstanę i pójdę do kibla, to ktoś na bank mnie podsiądzie. Znając moje szczęście, to pewnie dodatkowo niedoszli klienci widząc, że mnie nie ma, pójdą sobie w pizdu. Wytrzymam.
Henryk otworzył tę knajpę kilka lat temu za oszczędzony grosz. To, co sprzedawał jako piwo, najbardziej przypominało mi smak sprzed prohibicji. Teraz mało gdzie można wypić legalnie coś sensowniejszego, stąd takie oblężenie stolików, pomimo niedziałającej klimatyzacji. Obecnie, oficjalnie, to miejsce już nie jest barem, tylko biurem pośrednictwa pracy. Zawsze bawił mnie ten ekwilibrystyczny mariaż, który idealnie opisywał lokal niemal od samego początku istnienia, a teraz był usankcjonowany również prawnie. Jak to mówią – nowe porządki, nowe przepisy, dobra zmiana. Więc człowiek orze, jak może.
Właściciel jest jak lukier – czysty, pachnący i słodki. Kilka lat starszy ode mnie. Henryk od dawna przygląda mi się w ten jednoznaczny sposób. Wyraźnie leci na mnie i jednego jestem pewna – nie wygoniłabym go z łóżka. Ale ma trójkę dzieciaków, które kocha i żonę, której jedyną zdolnością jest wydawanie większej ilości kredytów niż jej mąż zarabia w pseudo-pośredniaku. Henryk ciągle jest w robocie. Oczywiście, że ma drugą pracę! Tylko bogatych stać na utrzymywanie się z jednego etatu. A myślicie, że co ja tu, kurwa, robię, odparzając tyłek?! Dorabiam, bo z pensji u Hillsa stać by mnie było tylko na czynsz i robaki co drugi dzień.
Wreszcie przyszli. Bolek i Lolek. Obaj spoceni równie mocno jak ja. Widać było u nich niepewność i strach w oczach. To dobrze, tak powinni wyglądać wszyscy klienci.
– Astri… – zaczął ten wyższy, ale szybko skarciłam nieuważnego gnoja.
– Ciii, kurwasz. Jesteśmy po imieniu, bo sobie nie przypominam? Siadajcie. – Skinęłam na kanapę po drugiej stronie stolika. – Coś was zatrzymało? – zapytałam uszczypliwie.
– Policja – wyszeptał Bolek. Zrobiłam wielkie oczy i pot oblewający ciało nagle przestał tak bardzo dokuczać. – Rutynowa kontrola.
– Rutynowa, tak? Oby, kurwasz. Oby.
– Tak, jak się umawialiśmy? Dwadzieścia? – zapytał Rahman, którego cały czas kojarzyłam z chudym chłopcem z kreskówki. Potwierdziłam, przytakując głową.
Gdy cofał rękę, moja była już nad czarną kostką leżącą na stoliku. Nikt nie powinien widzieć, że przekazujemy sobie portfel. Kość powędrowała do skanera, który miałam w kieszeni kurtki leżącej obok. Wszystko było OK. Przełożyłam kostkę do transdrive’a. Coiny w ułamku sekundy były na koncie.
– Nie wiem, po jakiego chuja pchacie się na Marsa. Nie moja sprawa. Posłałam wam całą procedurę. Zachowajcie kolejność badań i wybierzcie się dokładnie do tych specjalistów, którzy są tam wypisani. To bardzo ważne.
Dopiłam piwo, włożyłam kurtkę i wreszcie poszłam na siku.
Wychodząc z toalety czułam się znacznie lepiej. Lżejsza o pół litra piwa i ze świadomością dwudziestu coinów na koncie. Tyle nie zarobię u Hillsa w miesiąc. Z tą walutą jest jak z kochankiem – daje ci to, czego nie daje mąż, ale nie da ci wszystkiego. Dwa różne światy. Ten za kredyty – oficjalny i legalny. Ten za coiny – szara strefa oraz… strefy o jeszcze ciemniejszych odcieniach.
Moich klientów już nie było. Henryk szybko i niezbyt dokładnie wycierał stolik, przy którym niedawno siedzieliśmy. Spojrzał na mnie z uśmiechem, a potem opuścił nieco wzrok na przypinki z Katem i innymi metalowymi oraz punkowymi zespołami sprzed dwudziestu i więcej lat. A może gapił się na moje cycki, trudno powiedzieć. Poczułam wyraźnie aromat jego perfum. Gorzka pomarańcza, piżmo, drzewo sandałowe. Uśmiechnęłam się. To był dobry dzień.
***
Było już późno, kiedy wróciłam do mieszkania. Zrzuciłam ubrania, wzięłam prysznic, myśląc o uśmiechu Henryka, a potem poszłam spać. Obudził mnie dźwięk telefonu. Ekran nie pozostawiał wątpliwości. Wyświetlał “Problem”.
– Tak? – zapytałam, pamiętając, że im mniej słów, tym lepiej.
– Dziesięć minut – odpowiedział głos w słuchawce i połączenie zostało przerwane.
Unikając patroli, minutę przez wyznaczonym czasem byłam w parku Jordana. Pan “Problem” siedział na nieoświetlonej ławce.
– Dzisiejsi klienci. – Niski, spokojny głos wcale nie uspokajał, wręcz przeciwnie, wieszczył coś złego.
– Co z nimi?
– To goście ze wschodu.
– Z Rzeszowa?
– Zdecydowanie bardziej ze wschodu, Astrid.
– Szuje. To dlatego ten drugi fiut siedział cicho. Mogłam się domyśleć, że coś jest nie tak. Teraz na Marsa lecą tylko totalni desperaci albo…
– Moskale. Ale to też desperaci. Najwięksi ze wszystkich. Chwytają się każdego sposobu, aby opuścić ten ich kurwidołek.
– Co teraz?
– Nie mogą polecieć, bo stracimy reputację, klientów a wraz z nimi pieniądze. Nie mogą też wpaść, bo nas wydadzą i pójdziemy prosto na dno.
– Czyli muszą zniknąć. Zajmę się tym. – Odwróciłam się i wyciągnęłam telefon. Jak najprędzej musiałam dostać się na Krzesławice. O tej godzinie to zdecydowanie trudne zadanie. Dobrze mieć przyjaciół z długami wdzięczności.
***
Wysiadłam z samochodu przy magazynach. Dobrze znałam ten teren. Kiedyś, w innym życiu, nazywałam go domem. Czas spotkać się z kimś, kto wtedy był dla mnie jak brat.
– Fajna kurtka! – Chichot odbijał się echem w stalowo-betonowym labiryncie.
Szłam dalej. Dokładnie wiedziałam, dokąd zdążam.
– Powiedziałem, suko, że masz fajną kurtkę! – Śmiech ustąpił miejsca prawdziwej furii. – Kto tu się zgubi, już się nie znajdzie! – Głos zmaterializował się w postaci szczerbatego, umięśnionego, łysego chłopaka w samych dżinsach i z nożem w dłoni.
– Prowadź do Wodza – powiedziałam łagodnie, acz stanowczo i bez strachu w głosie.
– Najpierw się z tobą zabawię w doktora, ździro. – Znowu ten głupkowaty śmiech, który zaczął mnie już mocno wkurwiać.
– Jak nie chcesz mieć tego kozika w dupie, to prowadź do Wodza! Powiedz mu, że przyszła siostra!
***
– Astrid, kurwa mać! Jak Domino powiedział, że przyszła siostra, to nie chciałem uwierzyć! Musisz mieć duże problemy, skoro zapuszczasz się w te strony. Zgadłem?
– Wódz ma zawsze rację – odpowiedziałam szczerze.
– A więc zgadłem! Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę. Ile to już lat? Cztery?
– Cztery, Tymo.
– Nikt tutaj na mnie tak nie woła. Dla wszystkich jestem Wodzem. Tęskniłem, Astrid. – Wziął moją dłoń czule i przystawił do niej policzek, mrużąc oczy. Był w tym taki słodki. Jak wtedy, gdy byliśmy nierozłącznymi sierotami chcącymi przeżyć na ulicy w mrocznych czasach. Cztery lata to jednak szmat czasu. Chyba też za nim tęskniłam. Ale nie za tym miejscem.
– Zastanawiałam się, czy jeszcze żyjesz.
– Czy żyję? Popatrz na mnie! Domino, czy ja żyję? – Osiłek, który mnie “przywitał”, zaczął się śmiać. – Żyję! I to jak! Lepiej niż wódz. Jak król lub cesarz! A to miejsce… To miejsce jest jak oaza na pustyni. Współistniejemy z właścicielami tych magazynów. Pilnujemy ich za opierunek i spokój. Policja się tu nie zapuszcza. Tak samo konkurencja. Wiedzą, że…
– Kto tu się zgubi, już się nie znajdzie?
– Tak, dokładnie.
– Domino już mi wyjaśnił. – Zmierzyłam chłopaka wzrokiem, aż przestał się uśmiechać.
– Katoesbekokryminaliści też nie sięgają tu swoimi mackami. Ale wiesz, że żyję tylko dzięki tobie, Astrid. Moje nędzne życie należy do ciebie, więc powiedz, co mogę dla ciebie zrobić?
– Mam problem z klientami… – zaczęłam, nie wiedząc w jaki sposób i ile mogę powiedzieć. Nie dlatego, że nie ufałam Tymo, tylko dlatego, aby nie obciążać go niepotrzebnymi informacjami. Im mniej wie, tym lepiej dla niego.
– Z tymi od Hillsa, czy z tej drugiej pracy?
– Skąd… – Szczęka opadła mi, gdy usłyszałam, że wie o tym, czym się zajmuję.
– Siostrzyczko, to, że nie wtrącam się do twojego życia, nie znaczy, że nie wiem, co się u ciebie dzieje. Ktoś musi mieć cię na oku. Masz tendencję do pakowania się w kłopoty.
– I kto to mówi?
– Więc, co z tymi klientami?
– Okazało się, że załatwiłam lot na Marsa dla dwóch Moskali. Nie wiedziałam, kim są, ale to mnie nie usprawiedliwia. Nie mogą lecieć i nie mogą siedzieć.
– Będą leżeć. I to bardzo cicho. Mam nawet właściwą osobę do tej roboty. – Pogładził dłońmi wytatuowany na łysinie pióropusz i spojrzał na Domino, który znów zaczął się uśmiechać.
– Tutaj jest rozpiska z ich lokacjami w najbliższym czasie. Procedury przed odprawą zajmą im trochę czasu.
– Nie będziemy go aż tyle potrzebować. – Tymo nagle spoważniał. – Siostra, mogę mieć prośbę?
– Jasne, Wodzu.
– Zajrzyj do mnie czasami.
Uśmiechnęłam się i pogładziłam jego policzek, po którym płynęła łza.
***
Telefon zadzwonił, gdy wychodziłam od Hillsa. Po nieprzespanej nocy i przepracowaniu zmiany, padałam na twarz. Wszystko, co wydarzyło się wczoraj, wydawało się tak abstrakcyjne. Telefon zastrzeżony. Odebrałam. Głos w słuchawce był znajomy.
– Obie kostki domina się przewróciły. Znajdziesz dla mnie chwilę, żeby porozmawiać?
Tak, znałam ten ciepły głos. Poczułam w powietrzu zapach gorzkiej pomarańczy.