Kurek opatrzony czerwoną zaślepką puścił i zaskrzypiał, a z kranu trysnęła struga gorącej wody.
– Nareszcie! – krzyknęła Sandra, wznosząc ręce, jakby dziękowała stwórcy za możliwość wzięcia kąpieli.
Para buchała gęstymi kłębami, w mig wypełniając łazienkę zawiesiną przyjemnie ciepłych kropelek. Sandra rozebrała się do naga i stanęła przed umywalką. Przygotowała szczoteczkę do zębów, ale gdy tylko sięgnęła ręką lustra, by zetrzeć wodną mgiełkę z jego powierzchni, zamarła. Wydało się jej, że osiadająca na tafli zwierciadła para utworzyła wizerunek kobiecej twarzy. Szybkie machnięcie dłonią i wymruczana pod nosem “Pierdzielona pareidolia” skutecznie odrzuciły lęk, który mógłby się pojawić u kogoś mniej racjonalnego.
Sandra musiała przyznać, że pan Czesław wykonał dobrą robotę, montując rano nowy bojler w miejsce rozszczelnionego zasobnika. Przypomniała sobie, że hydraulik był dziś jakiś nieswój. Zazwyczaj miły i uprzejmy, tym razem zjeżył się i nawet uniósł, kiedy wspomniała o dopiero co domkniętej sprawie rozwodowej, niepotrzebnie dodając, że wszyscy faceci to zdradzieckie świnie. Kontra pana Cześka, ograniczona do słów “Skoro wszyscy faceci są świniami, to wszystkie kobiety to dziwki”, zdenerwowała ją i doprowadziła do krótkiego, lecz gwałtownego spięcia. Później trochę żałowała nieopatrznie wypowiedzianych słów, a nawet była gotowa uznać swoją winę, jednak doszła do wniosku, że ostatnie zmiany w jej życiu, oraz fakt, że na wymianę zasobnika musiała czekać cztery długie, brudne dni, były całkiem sensownym usprawiedliwieniem porannego zachowania. Zakończyła rozmyślania wraz z przepłukaniem ust i wreszcie mogła zanurzyć się w gorącej kąpieli, zapomnieć o problemach, zrelaksować. Ułożyła się wygodnie, pozwalając wodzie otulić całe ciało za wyjątkiem głowy. Na jej usta wypełzł błogi uśmiech, a powieki same opadły, ciągnięte przyjemnym rozluźnieniem.
Prośba. Krzyk. Uderzenie. Krew kapiąca z rozbitego nosa, załzawione oczy. Widok ciężkiego klucza nastawnego.
Dłonie Sandry wyprysnęły z wody, złapały kurczowo obrzeże wanny. Kobieta otwarła szeroko oczy i uniosła się gwałtownie do pozycji siedzącej.
– Co to, cholera, było? – rzuciła w przestrzeń jednym tchem.
Nigdy wcześniej nie przytrafiło się jej nic podobnego. Czasem miewała wyraźniejsze sny, ale ta dziwna wizja pojawiła się gdy dopiero co zamknęła oczy. Wrażenie realności krótkiego przebłysku było bardzo wyraźne – minęła dłuższa chwila, a Sandra wciąż odczuwała mieszankę strachu i nienawiści, z których zrodzić się może histeria.
Wzięła kilka głębszych oddechów, uspokoiła kołaczące w piersi serce i zastanowiła się, czym był ów zwid, oraz co mogło go wywołać. Nie przypominała sobie, żeby ostatnio oglądała jakiś film, lub czytała książkę z podobną sceną. Więc może to przez stres związany z nieprzyjemną sprawą rozwodową, wygraną dzięki dowodom świadczącym o zdradach, których dopuszczał się jej – były już – małżonek? A może powodem był ten wielki dom? Po prawdzie budynek nigdy nie napawał jej lękiem, ale dotychczas mieszkała w nim z Darkiem, a teraz była sama.
– Rzeczy się zmieniają – westchnęła, przypatrując się bladej prędze na serdecznym palcu.
Przetarła twarz mokrymi rękoma, próbując zmyć resztki niepokoju. Wpatrzyła się w swój obraz, falujący wraz z uspokajającą się taflą wzburzonej wody. Nie wiedzieć skąd, na dnie wanny nagle pojawił się pęcherzyk powietrza, który szybko urósł, a następnie powędrował ku górze, wydął usta wodnego odbicia Sandry i kiedy przebił powierzchnię, w łazience rozległ się błagalny głos:
– Pomóż mi…
Kobieta zerwała się jak oparzona i wyskoczyła z wanny. Na złamanie karku pobiegła ku wyjściu. Ślizgając się gołymi stopami na mokrych kafelkach dopadła drzwi. Nacisnęła klamkę, a wówczas za plecami usłyszała bulgot i kolejne słowo:
– Proszę…
Nie oglądając się pognała korytarzem prosto do sypialni, zatrzasnęła drzwi i oparła się o nie plecami.
– O Boże… To się nie dzieje. To tylko załamanie nerwowe… – przekonywała samą siebie, próbując zracjonalizować ostatnie wydarzenia. Z każdą minutą była coraz mocniej przekonana o jakimś problemie psychicznym, z którym wypadałoby pójść do specjalisty. Perspektywa zaburzeń nie napawała optymizmem, ale i tak była o wiele mniej przerażająca, niż uznanie całego zajścia za prawdziwe.
***
Myślała, że nie da rady zasnąć, jednak spadek adrenaliny oraz zmęczenie zrobiły swoje, pozwalając umysłowi kobiety odpłynąć w pozbawiony marzeń sen.
Obudziła się na podłodze, z fakturą dywanu odciśnięta na policzku i drętwotą lewego ramienia, na którym w czasie drzemki opierała głowę. Zamrugała, przyzwyczajając oczy do blasku poranka, wpadającego poziomymi smugami mdłego jeszcze światła przez zasieki uchylonych żaluzji. Zegar ścienny wskazywał siódmą czterdzieści.
Założyła zbyt duży podkoszulek – jedyną rzecz po mężu, której szkoda jej było się pozbyć – i śmiejąc się z wczorajszych wydarzeń, jakby były tylko odległym, niewartym uwagi wspomnieniem, opuściła sypialnię. Zanim zeszła na parter jej wzrok spoczął na uchylonych drzwiach łazienki. Poczuła zimny dreszcz przebiegający po plecach oraz nieprzyjemną miękkość w kolanach. Bose stopy jakby przyrosły do paneli, z trudem dając się oderwać i podnieść.
– To bzdury, tylko bzdury, nie ma się czego bać – zapewniła się głośno po raz kolejny i podjęła decyzję o zajrzeniu do pomieszczenia.
Skroplona para osiadła na kafelkach warstwą odbijającej słoneczne refleksy wilgoci. Wanna wypełniona była prawie po brzegi, tak jak ją wczoraj zostawiła. Sandra przełknęła zgęstniałą nagle ślinę, włożyła rękę do chłodnej już wody i pociągnęła za łańcuszek korka odpływowego. Wyprostowała się zapatrzona w sitko, zasysające wczorajszą kąpiel i dopiero przeciągłe siorbnięcie odpływu wyrwało ją z osobliwego stuporu, w który zapadła. Wrzuciła korek do pustej wanny i zeszła na dół, święcie przekonana, że wczorajszy wieczór będzie jeszcze nieraz wspominać z zażenowaniem, wyrzucając sobie dopuszczenie do głosu siedzącego w jej wnętrzu tchórza.
Odkręciła kurek ciepłej wody w zlewie, podstawiła czajnik, zalała do połowy. Zaparzona po kilku minutach kawa do reszty przegoniła wczorajsze strach i niepokój. Sandra zaczęła planować dzień: miała wpaść do biura załatwić kilka zaległych spraw, o piętnastej czekało ją spotkanie z potencjalnym klientem, później wizyta u kręgarza i przed dwudziestą powinna być z powrotem w domu. Dopiła ostatni łyk, po czym przepłukała kubek gorąca wodą, chcąc pozbyć się zalegającego na dnie naczynia osadu z fusów. Zakręciła wodę i wylała brązowawą, pełną wirujących kruszynek zawiesinę do komory zlewozmywaka. Zanieczyszczona woda spłynęła do syfonu, jednak część drobinek pozostała na dnie zlewu. Ziarenka układały się w słowa:
Pomóż mi, proszę
Sandra krzyknęła i raz jeszcze złapała kurek.
Odkręciła gorącą wodę, której strumień miał spłukać utworzony z fusów napis, po czym odstąpiła kilka szybkich kroków. Zatrzymała się dopiero, gdy poczuła za plecami przeciwległą ścianę kuchni. Woda swobodnie lała się do zlewu coraz silniejszym strumieniem, ciśnienie w instalacji stopniowo wzrastało, ale Sandra nie miała zamiaru podchodzić do zlewozmywaka i jej zakręcać. Stała tak przez dobrą minutę, obserwując kłębiące się coraz gęściej obłoki pary, jakby oczekiwała, że i one zaraz utworzą jakiś napis, a może sylwetkę lub twarz.
Nic takiego się jednak nie wydarzyło, lecz w pewnym momencie woda zaczęła przelewać się przez krawędź zlewu. Powódź w domu była ostatnią rzeczą, z którą Sandra miała ochotę się mierzyć. Zrobiła krok do przodu, a wówczas ciecz wypełniająca zlewozmywak wypiętrzyła się, formując kształt kobiecej głowy. Wodospady powiek zjawy otwarły się szeroko, zaś buchający z kranu strumień nagle zabarwił czerwienią. A kiedy ciekłe oblicze również przybrało barwę szkarłatu, spomiędzy falujących warg istoty wydostały się dwa, znane już kobiecie, słowa.
***
Budzik ustawiony w telefonie zapiał głosem koguta o ósmej trzydzieści.
Sandra otwarła oczy, zamrugała. Przez chwilę nie wiedziała co się wydarzyło i dlaczego leży na podłodze w kuchni. Zrozumienie przyszło już po chwili, a wraz z nim strach. Poderwała się gwałtownie. Spojrzała na zlewozmywak, lecz nie zauważyła niczego osobliwego, oprócz tego, że woda była zakręcona. A przecież pamiętała, że sama ją odkręciła, na moment przed omdleniem, zanim coś nie próbowało wyjść z…
– To niemożliwe… Mam jakiegoś zasranego guza, o Boże… Nie, na pewno nie guza… Urojenia, majaki…
Wstała i niepewnym krokiem ruszyła zajrzeć do komory zlewu. Tylko samotny kubek stał na środku – pusty, z częściowo zmytymi, brązowymi otoczkami wewnątrz, znaczącymi poziom kawy pomiędzy kolejnymi łykami.
– Potrzebuję wakacji. I psychologa. A może nawet wakacji z psychologiem.
***
Obowiązki zajęły Sandrze cały dzień i nie pozwoliły myśleć o dziwnych zdarzeniach ostatniej doby. Jednak gdy wracała późnym wieczorem z miasta, im bliżej była domu, tym większy niepokój narastał głęboko pod jej sercem.
Lało jak z cebra od ponad godziny, pioruny raz po raz przecinały niebo poszarpanymi zygzakami blasku, a coraz silniejsze podmuchy wiatru uderzały w sunący przez podmiejskie tereny samochód – jak fale przyboju, rozbijające się na burtach samotnego stateczku. Pomimo odczuwanego coraz wyraźniej lęku, widok otwieranej automatycznie bramy oraz zapalających się świateł podjazdu przyniósł jej ulgę. Od dziecka bała się burz, a w szczególności towarzyszących grzmotom błysków, i tylko w wśród czterech ścian czuła się bezpieczna. Zaparkowała w przylegającym do budynku garażu, z bagażnika wyciągnęła torbę z dzisiejszą kolacją, po czym długim korytarzem udała się do kuchni, po drodze zrzucając buty i odwieszając płaszcz oraz torebkę na garderobiany hak.
Wyciągnęła z kuchennej szafki napoczętą butelkę wina, odkorkowała ją i nie zawracając sobie głowy szukaniem kieliszka pociągnęła solidny łyk prosto z szyjki. Westchnęła, czując jak przyjemne ciepło spływa przełykiem. Właśnie wyjmowała z papierowej torby pojemnik z jedzeniem, gdy ogłuszający trzask, jakby setki suchych pni złamały się jednocześnie gdzieś w pobliżu, wstrząsnął domem, a wszystkie światła zgasły.
Sandra zamarła z głową wtuloną w ramiona i ręką kurczowo zgniatającą pokrywkę z lichego tworzywa. Irracjonalny lęk towarzyszący nagłemu zaciemnieniu nie pozwolił kobiecie ruszyć się przez dłuższą chwilę.
– To tylko awaria zasilania – powiedziała nieco może za głośno, chcąc w ten sposób dodać sobie odwagi i rozerwać ciszę zaległą pomiędzy szumem wiatru, uderzeniami kropel oraz basowymi pomrukami dalekich grzmotów.
Choć w myślach karciła się za bycie paranoiczką, ujęła butelkę w taki sposób by mogła jej użyć jak maczugi. W ciemności ostrożnie odnalazła drogę do kuchennych mebli, otwarła pierwszą szufladę i po omacku przeszukała jej zawartość. Poczuła ulgę, gdy wreszcie odnalazła latarkę. Snop światła nie tylko uspokoił Sandrę, ale też pchnął ją do działania. Z wiszącej w korytarzu torebki wygrzebała telefon, który wepchnęła do kieszeni spodni, a następnie wróciła do kuchni, zabrała wino i pojemnik z kolacją, po czym udała się na piętro, do sypialni. Awarie sieci energetycznej nie były na tym odludziu czymś niezwykłym, a ich usunięcie zajmowało odpowiednim służbom zazwyczaj kilka godzin.
Powoli wspięła się po schodach, oświetlając drogę trzymaną w zębach latarką. Już miała skierować się prosto do łóżka, gdy zza uchylonych drzwi łazienki usłyszała ciche skrzypnięcie. Przykucnęła i odstawiła pojemnik na podłogę. Ponownie złapała butelkę jak maczugę, szarpnęła klamkę.
Tajemnicze skrzypnięcie rozbrzmiało ponownie. Wiedziała gdzie powinna skierować strumień światła – kurek ciepłej wody baterii wannowej obracał się wolno. Na końcu szerokiej wylewki zalśniła pierwsza kropla.
Sandra rzuciła się w stronę wanny, po drodze upuszczając flaszkę. Złapała kurek i przytrzymała go mocno. Knykcie kobiety zbielały od wysiłku, a jej oddech przyspieszył, narastając wraz z szukającą ujścia w krzyku paniką.
Nagły szum usłyszany zza pleców spowodował, że odwróciła głowę. Z kranu nad umywalką woda lała się szerokim strumieniem, a chromowana wylewka zachodziła mgiełką osadzającej się na niej pary.
– Nie… – szepnęła kobieta.
– Pomóż mi… – coś odszepnęło.
Tego już było za wiele, nawet dla stąpającej twardo po ziemi Sandry. Wybiegła na korytarz, na złamanie karku pognała w dół schodów. Poprzedzana rozedrganym światłem latarki dotarła do garażu i zamknęła się w samochodzie. Przekręciła zostawione w stacyjce kluczyki, silnik odpalił płynnie jak zawsze. Dygocącą dłonią wymacała pilot do bramy, wdusiła przycisk. Garażowa roleta ani drgnęła.
– Co jest?!
Dopiero po chwili dotarło do niej, że padło zasilanie i brama się nie otworzy. Wyciągnęła telefon i wybrała sto dwanaście, jednak coś powstrzymało ją od naciśnięcia zielonej ikonki połączenia. Była przerażona, lecz nadal obawiała się, że zostanie uznana za wariatkę. Zadzwoni, a potem co powie? Że z kranu leci woda? A co ma lecieć? Wino? Przypomniała sobie, że pociągnęła z butelki solidny łyk – niby mało, ale wystarczająco, żeby badanie alkomatem dało pozytywny wynik. A takiemu badaniu na pewno zostanie poddana, jeśli wezwie policję i opowie funkcjonariuszom o tym, czego była świadkiem.
Biła się z myślami, próbowała znaleźć jakiś racjonalny powód dla przybycia służb, ale wciąż się wahała, zawieszona pomiędzy wstydem a strachem. W końcu zdecydowała, że przeczeka do rana w samochodzie.
Światło z ksenonowych reflektorów padało na tylną ścianę garażu i odbitym, rozproszonym blaskiem, nieznacznie rozjaśniało resztę pomieszczenia. Sandra zerknęła przez boczną szybę na ciemniejszy prostokąt drzwi, prowadzących do mieszkania. Coś zalśniło na progu, przy samej ziemi. Kobieta zbliżyła twarz do szkła, chcąc dokładniej przyjrzeć się temu zjawisku. Z przerażeniem odkryła, że z korytarza wylewa się woda, spływa na betonową wylewkę i, pomimo spadu w kierunku bramy, tworzy kałużę pod drzwiami pojazdu.
Cienkie języki pary uniosły się ku szybie, nierównomiernie pokrywając ją półprzejrzystą mgiełką. Na mokrej tafli szkła pojawiła się pionowa kreska, jakby niewidzialny palec przeciągnął opuszkę z góry do dołu. Za pierwszą smugą pojawiły się kolejne, układając w słowa.
Nie czekając na dalszy rozwój wypadków wrzuciła wsteczny bieg, docisnęła pedał gazu. Ruszyła, z impetem uderzając w broniącą jej wyjścia roletę. Spodziewała się, że wyłamie bramę i wydostanie się na podjazd, tak jak to nieraz widywała w amerykańskich filmach.
Jednak roleta, zamiast odpaść, tylko się odkształciła, tworząc dziesięciocentymetrowy prześwit pomiędzy dolną krawędzią a podjazdem. Sandra wrzuciła jedynkę, podciągnęła do przodu i raz jeszcze spróbowała staranować przeszkodę. Tym razem efekt był mizerniejszy niż poprzednio, ponieważ uszkodzeniu uległy profile stelażu, które zakleszczyły rolki. Z ust kobiety wydobył się krzyk rozpaczy, który po chwili przeszedł w spazmatyczny szloch.
Nagle zawieszone pod sufitem lampy zabuczały, zalewając pomieszczenie zimnym światłem.
Wróciło zasilanie.
***
Mechanizm bramy działał, jednak spowodowane taranowaniem szkody skutecznie uniemożliwiły rolecie podniesienie się wyżej niż na kilkanaście centymetrów. Sandra raz po raz wciskała guzik na pilocie z taką siłą, że plastik obudowy trzeszczał, uginając się pod naporem palca. Wreszcie odpuściła, cisnęła pilotem na podszybie i zgasiła silnik.
Ze zdziwieniem zauważyła, że z oświetlonego teraz korytarza nie wylewa się woda, zaś kałuża, która wcześniej zebrała się pod drzwiami samochodu, zniknęła.
– Przywidzenia… Mam cholerne omamy.
Przesiedziała w zamkniętym aucie jeszcze pół godziny, prowadząc wewnętrzny dialog, zanim rozsądek nie uzyskał kruchej przewagi nad strachem oraz wątpliwościami, a to wystarczyło, by podjęła decyzję o opuszczeniu pojazdu. Gdy centralny zamek głośno kliknął, kobieta zorientowała się, że nie słychać już grzmotów, zawodzenia wiatru i szumu kropel, rozbijających się o ściany domu.
Burza minęła, a poczucie bezpieczeństwa Sandry nagle wzrosło. Opuściła samochód, z warsztatowego stolika narzędziowego wyjęła ciężki klucz nastawny, zważyła go w dłoni. Trzymając narzędzie jak kij bejsbolowy weszła do korytarza. Przystanęła w połowie drogi, przy schodach prowadzących na piętro.
Wtem coś za jej plecami zaszurało, po czym huknęło głucho. Sandra w mig obróciła się na pięcie, wzięła zamach. Na szczęście to tylko jeden z obrazów zawieszonych w korytarzu odpadł od ściany i uderzył o podłogę. Kobieta sięgnęła by go podnieść, gdy usłyszała dudnienie – zbyt wyraźne, by móc je powiązać z oddalająca się burzą. Sandrze wydało się, że nie dochodzi z zewnątrz, ale zza znajdujących się obok schodów drzwi, prowadzących do piwnicy.
Ujęła w dłoń klamkę i poczuła niewielkie drgania. Nie wypuszczając z ręki klucza otwarła drzwi, a wówczas dudnienie stało się o wiele głośniejsze. Namacała włącznik światła, przekręciła. Zeszła kilka stopni niżej. Poręcz pod jej dłonią drgała, schody również przenosiły wibracje. Na samym dole, w znajdującym się po prawej stronie piwnicznego korytarza pomieszczeniu z piecem i zasobnikiem coś dudniło, trzeszczało oraz jęczało metalicznie. Sandra oparła się plecami o ścianę w pobliżu wejścia, spoconymi dłońmi ścisnęła klucz. Zaczęła odliczać:
– Trzy… Dwa…
Na “jeden” coś zapiszczało przeraźliwie, a następnie eksplodowało.
***
Wybuch rzucił Sandrą o przeciwległą ścianę. Uderzyła głową w kafelki i zamroczona opadła na kolana. Nic nie widziała, ponieważ w całej piwnicy kłębiły się chmury pary, które parzyły odsłoniętą skórę rąk, twarz, wdzierały się do płuc przy każdym oddechu. Kobieta przyłożyła do ust rąbek koszuli i podniosła się niepewnie, pomagając sobie zabranym z garażu narzędziem.
Z powodu towarzyszącego eksplozji huku dźwięki dochodziły do niej mocno przytłumione, ale była pewna, że słyszy szum wody, dobiegający z kotłowni. Gdy po chwili obłoki przerzedły zajrzała do zrujnowanego pomieszczenia.
Piec wisiał krzywo, brakowało mu obudowy. Płytki i kafelki popękały, kilka odpadło. Ze ścian tu i ówdzie wystawały wbite głęboko metalowe elementy. W miejscu, w którym stał bojler nie było niczego, oprócz czterech oderwanych rur – z dwóch woda lała się szerokimi strumieniami, tworząc na betonowej posadzce kałużę.
W samym środku powiększającego się z każdą sekundą jeziorka kuliła się naga postać. Jej długie, czarne włosy były mokre, kleiły się do głowy i ramion, zasłaniały twarz. Rękami obejmowała kolana, dyszała ciężko, a blade ciało dygotało spazmatycznie co kilka sekund.
Sandra mocniej ujęła klucz. Wstrzymała oddech i postąpiła kilka kroków w kierunku zjawy. Istota podniosła ledwo widoczne zza kurtyny włosów oblicze.
– Pomóż mi…
Desperacja wygrała ze strachem i zmieniła się w agresję, napędzaną chęcią wyeliminowania zagrożenia. Sandra wzięła zamach. Przeraźliwy krzyk istoty urwał się wpół, gdy jej głowa odskoczyła, uderzona ciężkim narzędziem. Spod zakrywających twarz włosów trysnęła krew, zalała piersi, spłynęła po brzuchu.
– Proszę…
Znów urwany krzyk, zataczający łuk klucz, cios. I kolejny. I jeszcze jeden. Przestała uderzać dopiero, gdy buchający z rur strumień wody porwał ze sobą kępki czarnych, posklejanych włosów, które nie miały już do czego przylegać.
***
Mężczyzna westchnął i potarł dłonią czoło. Zmęczonym wzrokiem spojrzał na kobietę, zajmującą krzesełko po drugiej stronie służbowego biurka.
– W raporcie podesłanym przez strażaków stoi jak wół: bojler eksplodował na skutek uszkodzenia termostatu grzałki, spowodowanego przez piorun, który uderzył w pobliską stację przekaźnikową. Ciśnienie w zbiorniku wzrastało wraz z temperaturą, a niesprawny zawór bezpieczeństwa nie odpuścił nadmiaru wody, co doprowadziło do wybuchu – wyrecytował. – Wybuch! Rozumie pani? Żadna zjawa nie rozerwała bojlera, to była awaria.
– Ona dawała mi znaki.
– Niech pani przestanie, dobrze? Niech mi lepiej pani powie, gdzie znajdziemy pana Czesława Szymonka.
– Już mówiłam, że nie widziałam go od dnia, w którym wymienił bojler…
– A pani dalej o tym bojlerze! W co pani gra? Myśli pani, że przez te bzdury o żywej wodzie, o twarzy w lustrze, o zaspawanej w zasobniku zjawie, która wyrwała się na wolność, uznana zostanie pani za niepoczytalną? Fakty są takie, że Czesław Szymonek zniknął. Jego zaginiona przed tygodniem żona nie żyje, zatłuczona na śmierć w pani piwnicy. Kluczem nastawnym, który trzymała pani w ręce, kiedy znaleźli panią strażacy. Skończmy już te bajeczki. Słucham. Chce mi pani coś powiedzieć?
Sandra w myślach powtarzała jak mantrę, że to tylko sen, że w normalnym świecie takie rzeczy się nie zdarzają. Nie zamierzała więcej rozmawiać z policjantem – i tak jej nie uwierzy. Zacisnęła usta, kiedy poczuła jak z jej żołądka wydostała się bańka, powędrowała w górę, przełykiem dotarła wyżej, po czym urosła, wydęła policzki i wreszcie pękła, rozwierając usta Sandry wypowiedzianymi obcym głosem słowami:
– Pomóż mi, proszę…