Faleh lubił swoje miejsce pracy, choć sterylna czystość i zimne światło LED-ów raczej nie sprawiały, że było tu przytulnie. Samo przeznaczenie budynku wprowadzało w podniosły nastrój. W ogromnej hali każdego dnia tysiące nowych istot brało pierwszy oddech. Gdy Faleh przechadzał się wzdłuż rzędów obłych komór wypełnionych sztucznym płynem owodniowym, często rozmyślał nad przyszłością jeszcze nienarodzonych dzieci. Zastanawiało go, kim będą z zawodu i gdzie zamieszkają, a nawet to, jaką literaturę będą czytać.
Odrobinę zazdrościł ludziom wychowywanym w ramach programu rządowego. Ich życia nie warunkowała wola rodziców – mieli gwarancję swobody wyboru własnej ścieżki. Faleh był lekarzem, tak samo jak matka i dziadek. Praca w branży mu pasowała, choć przypuszczał, że gdyby nie wpływ bliskich, wylądowałby za sterami promu kosmicznego.
Na jego soczewkach kontaktowych wyskoczył monit o nowych narodzinach. Dziewczynka, dwa tysiące dziewięćset trzy gramy, czterdzieści osiem centymetrów. Neonatolog poszedł do artifiwombu B-371E, by przyjrzeć się maluszkowi.
Zazwyczaj pracownicy placówki poruszali się platformami elektromagnetycznymi, lecz Faleh wzbraniał się przed tym środkiem transportu, utrzymując, że chodzenie na piechotę poprawia kondycję. Gdy dotarł na miejsce po chwili szybkiego marszu, zauważył coś dziwnego.
Android przydzielony do opieki nad noworodkiem nie przystąpił do wymaganych czynności. Nawet nie przeciął pępowiny. Stał nieruchomo, wydając niski, buczący odgłos, a jego oblicze nie wyrażało żadnych emocji.
Nie reagował też na żadną z komend głosowych Faleha. Lekarz za pomocą interfejsu mózg-komputer przekazał raport o awarii maszyny, w myślach klnąc na zawodność sprzętu. Pochylił się nad dzieckiem, aby wziąć je na ręce.
Okrągła, pulchna twarz zapłakanej dziewczynki była ostatnią rzeczą, którą zdołał ujrzeć. Nie zdążył poczuć bólu.
***
Ogromny poduszkowiec EM unosił się czterysta metrów nad centrum Almwerm. Nawet z takiego pułapu krańce miasta pozostawały niewidoczne. Wieżowce o wysokości sporych gór, rozmieszczone gęsto niczym nanopręty w ogniwie słonecznym, skutecznie zasłaniały horyzont. Wraz z rozwojem cywilizacji wszystko wciąż rosło i rosło, a człowiek tylko podziwiał swe nowe dzieła, w głębi duszy czując się małym i zagubionym.
Łyk koktajlu białkowego zniknął w ustach Mariny Nart, dojrzałej piękności o miedzianych lokach. Komendantka nie pamiętała, kiedy ostatni raz w jej biurze w mobilnym komisariacie panowała grobowa cisza. Ponura atmosfera udzieliła się chyba i pokładowej sztucznej inteligencji, bo ta podawała komunikaty tonem jeszcze bardziej smętnym niż zwykle.
– Ciekawe, kto stoi za atakiem – zastanawiała się na głos Marina.
– Na razie możemy tylko gdybać – odparł Earl. Niebieskawe kompozytowe poszycie androida błyszczało w świetle słońca wpadającym przez szklaną kopułę kabiny. – Sekta Wiecznego Ognia i radykalne odłamy neoluddystów niemal jednocześnie przyznały się do zamachu, ale jestem pewny, że to tylko czcze przechwałki dla zyskania rozgłosu. Zwłaszcza, że mamy ich na oku i nie odnotowaliśmy ostatnio żadnej podejrzanej aktywności.
– Dobrze byłoby zdementować te pogłoski – powiedziała ostro Nart. – Ech, mam wrażenie, że rząd przyzwala na zbyt wiele w ramach wolności słowa.
– Choć podążamy jedyną słuszną ścieżką… społeczeństwo powinno mieć możliwość wyrażenia sprzeciwu wobec niej. – Na gładkiej twarzy policyjnego androida wykwitł szeroki uśmiech. – Swoisty wentyl do upuszczania niezadowolenia. Dopóki ten ideologiczny bunt nie przekształca się w czyny, wszystko jest w porządku. Tak czy inaczej, nie uważasz, że eksplozja mogła być wyłącznie wynikiem awarii?
– Awarii? – zdziwiła się Marina. Wypiła koktajl do końca i wstała z fotela obrotowego. – Przecież technologia zasilania robotów jest praktycznie niezawodna.
– Praktycznie – podkreślił Earl. – W teorii wszystko może się zdarzyć. Sam nie wiem, czy mechanizmy wewnątrz mnie zaraz nagle nie wymkną się spod kontroli i nie zostanę rozerwany na strzępy. To tylko kwestia prawdopodobieństwa.
– Wolałabym, żeby tak się nie stało – wyznała funkcjonariuszka, wyraźnie zdenerwowana. – No cóż, pozostaje jedynie czekać na wyniki pracy personelu wysłanego w teren. I wystosować kolejne oświadczenie, żeby jakoś uspokoić publikę. Zajmiesz się tym, Earl?
– Ma się rozumieć, szefowo – przytaknął android, po czym odwrócił się na pięcie i opuścił kabinę.
***
Totalne spustoszenie. Tylko te słowa przychodziły na myśl Jaredowi przy próbach opisania zniszczeń w klasterze artifiwombów. Nad epicentrum eksplozji zawalił się dach. Większość sztucznych łon została rozerwana na strzępy lub popękała w wyniku skoku ciśnienia. Oprócz płodów zginęło jeszcze kilkunastu pracowników obsługi. Dookoła walały się sterty gruzu zroszonego surogatem płynu owodniowego i krwią.
To było szalone, wręcz nierzeczywiste. Setki istnień zmiecionych w ułamku sekundy. Jeżeli stał za tym jakiś człowiek, musiała go całkowicie opętać nienawiść.
– I jak, Jared, udało się cokolwiek wywnioskować z logów? – Głos partnerki wyrwał cyborga z zadumy.
– Och, wybacz, myśli mi gdzieś zbłądziły – powiedział policjant. – Niestety, niezbyt wiele. Przynajmniej system delegowania androidów położniczych zapisywał dane na zewnętrznym serwerze, który nie został uszkodzony. Jedna z maszyn nagle zniknęła z rejestru. Zupełnie jakby ktoś ją wymazał. Ostatnia zapisana pozycja tego robota na interaktywnej mapie to osiemdziesiąt dwa metry na północ od miejsca eksplozji, na początku alejki ze sztucznymi łonami. Kamery pokazały, że zmierzał w tę stronę, a potem zatrzymał się przy artifiwombie, w którym właśnie urodziło się dziecko. Jakiś lekarz zauważył, że coś jest nie tak, i próbował wydać mu komendy głosowe, lecz bez skutku. Gdy doktor zaczął zajmować się noworodkiem, robot wybuchł.
– Wiemy coś o stanie OS-u tego androida? – zapytała Irena Kuzniecowa, odgarniając kosmyk zlepionych potem włosów z twarzy. Słońce tego dnia prażyło niemiłosiernie, nawet jak na dosyć chłodne warunki sterraformowanego Tytana.
– Nie – odparł Jared. – Placówka nie archiwizowała takich informacji. Uznawali je za zbędne zajmowanie pamięci. Na odzyskanie czegokolwiek z bebechów tego ustrojstwa nie ma co liczyć.
Cyborg zeskoczył do zagłębienia utworzonego przez eksplozję. Przykucnął przy pozginanym wsporniku dachu i wyciął jego fragment szlifierką wysuniętą z mechanicznego ramienia, a następnie zeskanował próbkę sensorem umieszczonym w dłoni.
– Android stał tuż obok tej belki nośnej. Robię analizę pod kątem składu chemicznego – wyjaśnił Jared, odwracając głowę w kierunku Ireny stojącej na krawędzi krateru. – Hmm, żadnych śladów konwencjonalnych środków wybuchowych. Wykryłem za to dosyć znaczące ilości unhekskwadu.
– Czyli możemy odrzucić hipotezę o bombie umieszczonej w środku – stwierdziła Kuzniecowa. – Chyba że… Według informacji producenta wykorzystywane tutaj androidy były zasilane mikroprętami paliwowymi wykonanymi z pierwiastka, o którym wspomniałeś. Ktoś mógł dla niepoznaki zrobić mini-atomówkę, używając tej samej substancji.
– Wątpię. – Bioniczne oczy Jareda zapłonęły czerwonym blaskiem. – W takim wypadku wybuch unicestwiłby całą halę i kilkanaście okolicznych budowli. Z tego, co wiem, generatory elektryczności w maszynach są osłaniane polami kontaminacyjnymi. Nawet gdyby coś poszło nie tak, robot po prostu powinien przestać działać. Pole mogło zostać osłabione, przez co uwolniła się część energii reakcji łańcuchowej.
– Pytanie tylko, czy to samoistna awaria, czy ktoś celowo przy tym majstrował – rzekła Irena, po czym uruchomiła moduł komunikacyjny na systemie rozszerzonej rzeczywistości. – Musimy wysłać kogoś od nas, żeby porozmawiał z firmą wytwarzającą te blaszaki.
***
– Mogę państwa zapewnić, że wina nie leży po naszej stronie. – Głos Anishy Singh brzmiał słodko i nadzwyczaj przekonująco. – Malfunkcja pola kontaminacyjnego mogła nastąpić w wyniku pewnych – przystopowała na chwilę monolog, przełykając ślinę – zjawisk kwantowych, na które producent nie ma wpływu. Jednoczesna awaria osłony i generatora zasilanego energią atomową jest możliwa, lecz jej prawdopodobieństwo jest znikome. Korzyści wynikające z użytkowania naszych maszyn znacznie przewyższają potencjalne straty, a ryzyko związane z eksploatacją modelu JH-439 zostało przedstawione w planie rozwojowym zatwierdzonym przez rząd.
– A co jeśli to nie był wypadek, tylko…
– Nasze stanowiska pracy są monitorowane w trybie ciągłym. – Singh nie pozwoliła dokończyć policjantce o srebrnej, genetycznie zmodyfikowanej skórze. – Każdy produkt jest sprawdzany przez trzech dobranych losowo testerów jakości, przedstawicieli zarówno sztucznej, jak i naturalnej inteligencji. Szanse na nieświadome bądź celowe uszkodzenie modułu androida są niemal zerowe.
– Rozumiem pani troskę o dobre imię przedsiębiorstwa, ale tak czy inaczej proces postępowania wymaga, byśmy przejrzeli zapisy monitoringu – powiedział stanowczo inspektor Sigmund Gunnarson. – Uzyskanie nakazu sądowego trwa niezmiernie długo przez biurokratyczną otoczkę, a nam zależy na prędkim rozwiązaniu sprawy – rzucił rozmówczyni nieznoszące sprzeciwu spojrzenie – więc uprzejmie proszę o zezwolenie na dostęp do danych firmy.
– Oczywiście – odparła Anisha. – Właśnie autoryzowałam was w systemie. Hasła są zbędne, zostaniecie rozpoznani na podstawie biometryki. Pozwólcie państwo, że teraz udam się na przerwę obiadową. W razie potrzeby proszę się ze mną skontaktować.
Prezes Hornfield Solutions Inc. opuściła niewielką salę konferencyjną, głośno stukając wysokimi obcasami. Sigmundowi spadł kamień z serca, Singh chwyciła jego bajer. Z głębokim westchnieniem opadł na tandetny fotel w stylu art déco.
– Ogarniesz temat, Silke? – zwrócił się do partnerki. – Zrobisz to o wiele szybciej. Nawet nie mam wszczepu BCI, staroświecki jestem.
Policjantka skinęła głową, po czym wysłała żądanie do bazy danych korporacji. Po chwili jej endokomputer pobrał zapisy monitoringu i logi błędów automatów produkcyjnych. Uruchomiła tryb analizy akcelerowanej. Kilka minut później wiedziała wszystko, co trzeba.
– Mam już głównego podejrzanego – odezwała się policjantka. – To android imieniem Laikhos, Numer Ewidencyjny Bytów Inteligentnych E220F92DF. Jako ostatni dokonywał inspekcji modelu, który uległ eksplozji. Podpiął się do magistrali serwisowej celem sprawdzenia integralności oprogramowania. Połączenie trwało dłużej niż zazwyczaj…
– Sugerujesz, że wgrał backdoor do maszyny? – rzekł Sigmund, drapiąc się po głowie. Na palcach zostało mu kilka siwych włosów. – Czekaj, z tego co wiem, testowanie odbywa się zazwyczaj poprzez moduł pośredniczący. Jego zapisy stanu powinny potwierdzić, czy android rzeczywiście kombinował z OS-em.
– Nagrania z monitoringu pokazują, że korzystał z nieużywanego wcześniej urządzenia – wyjaśniła Silke, intensywnie masując skronie. – Nie jestem ekspertem od informatyki, ale zdaje mi się, że wszystkie komputery łączą się z siecią dopiero w trakcie pierwszej konfiguracji. Laikhos mógł zhakować moduł wcześniej, tak by pozwolił mu na dowolną ingerencję w system robota położniczego. I nikt tego nie zauważył, bo zgodnie z ustawą o ograniczaniu inwigilacji monitorowanie myśli samoświadomych istot w czasie rzeczywistym jest zabronione.
Gunnarson przez chwilę nie odpowiadał. Wstał z fotela, podszedł do zaokrąglonej, panoramicznej szyby oddzielającej salę konferencyjną od zewnętrznego świata i wlepił wzrok w moknące na rzęsistym deszczu wiszące ogrody na jednym z drapaczy chmur.
– Ech, wygląda na to, że tym razem bez nakazu sądowego niewiele zdziałamy – żachnął się. – Będziemy musieli sprawdzić pamięć tego całego Laikhosa.
– Zastanawiają mnie motywy zbrodni – powiedziała Silke. – Mizantropia i socjopatia to rzadkość wśród sztucznych inteligencji. Są traktowane na tych samych prawach co ludzie, nie widzę powodu, dla których miałyby się buntować. Przeciętnie wykazują nawet większe zdolności do empatii niż nasz gatunek. Osobista zemsta? To też nie w stylu SI…
– Myślące maszyny kochają ideały – stwierdził Sigmund, obracając się w kierunku partnerki.
W jej srebrnej skórze, gładko opiętej na ciele o idealnych proporcjach, było coś pociągającego. Zaproszenie na spotkanie po pracy w jakieś ekskluzywnej kawiarni wydawało się kuszącą perspektywą. Ale najpierw musiałby zainwestować w terapię przeciwstarzeniową.
– Większości z nich podoba się dążenie do zgłębiania tajemnic wszechświata i tworzenia coraz inteligentniejszych bytów, narzucone jako główny cel rozwoju przez rząd – kontynuował wywód. – Rząd, który przecież same częściowo kreują. Ale z idealistami nigdy nic nie wiadomo. Chcą zmieniać rzeczywistość na swój sposób, lecz zazwyczaj są osamotnieni w tych planach, co rodzi bezsilność, a ta z kolei jest matką terroryzmu. Nie wszyscy przepadają za obecną formą cywilizacji. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, na jakich podstawach została zbudowana…
***
Te ich wstrętne ślepia, przerażające uśmiechy, złowieszcze gesty. Przeklęci szamani w białych kitlach, którzy umieścili demona w jego głowie.
Znów przyszli, by znęcać się nad nim. Obserwować każdy krok przez pancerną szybę. Powtarzać aż do znudzenia te same pytania. Podłączać dziwne machiny do ciała.
Ruszył w ich kierunku z przekleństwami na ustach, walił w hartowane szkło, aż z kłykci pociekły strużki krwi.
– Agresja jest zbędna, Haroldzie. Pracownicy placówki działają dla wspólnego dobra myślących istot. Powinieneś być dumny, że możesz przysłużyć się dla przyszłych pokoleń. Tym samym zmazujesz swe poprzednie winy.
Znowu on. Nienawidził tego przeklętego, cukierkowego głosu. Nie cierpiał bredni wpajanych w każdej możliwej chwili.
– Wynoś! Się! Z! Mojej! Głowy! – krzyczał obiekt badawczy, tłukąc czołem o przeźroczystą barierę.
– Unieruchomcie go, zanim zrobi sobie coś poważnego – zakomenderował przez mikrofon profesor Sébastien Pinaud.
Pielęgniarze wparowali do izolatki i pochwycili Harolda, by przypiąć go pasami do łóżka. Jeden z nich podał zastrzyk ze środkiem uspokajającym i podłączył obiekt badawczy do sondy monitorującej.
– To szaleństwo, Seb – zwrócił się do współpracownika doktor Akande Odusanya. – Przedłużając ten eksperyment, tylko torturujemy człowieka.
– Przypomnę ci, że on z zimną krwią zamordował cztery osoby podczas rabowania domu – powiedział Pinaud. – Analiza psychologiczna nie wykazała żadnych szans na resocjalizację. Masz jeszcze jakieś wątpliwości?
– Dobrze znasz komisję kwalifikacyjną – odparł Akande. – Najchętniej przysyłaliby tutaj wszystkich, jak leci, nawet drobnych przestępców. Obserwowałem Harolda na dyżurze w nocy. Płakał, na głos przyznawał się do winy, prosił o wybaczenie. Nawet zaczął się modlić. Mam wrażenie, że w ramach Programu Dynamicznego Postępu naginamy pewne granice… człowieczeństwa.
– Przesadzasz ze współczuciem, kolego – stwierdził Sébastien. – Dzięki nowej doktrynie udało nam się dokładnie poznać działanie ludzkiego mózgu, a z kolei dzięki temu opracować niemal niezawodne BCI oraz twardą sztuczną inteligencję. Musimy coś poświęcić, żeby móc wspiąć się na kolejny poziom rozwoju.
Doktor Odusanya nie odpowiedział. Patrzył tylko, jak Harold powoli przestaje się szarpać.
– Wychodzę na przerwę – rzucił po chwili Pinaud, przerywając ciszę panującą w kabinie obserwacyjnej.
Gdy profesor opuścił pomieszczenie, Akande oparł łokcie na konsoli i zaczął przecierać twarz dłońmi. Może rzeczywiście był zbyt wrażliwy, ale tak go po prostu wychowano. Sądził jednak, że nawet sam Xiao Li byłby niezadowolony, widząc to, co się tutaj wyprawia.
Ach, stary, poczciwy dziadek Li, świeć Panie nad jego duszą. Początkowo znany jako wyjątkowo mądry przywódca Państwa Środka, później człowiek, który ocalił świat przed trzecią wojną światową, w końcu twórca panprogesywizmu i podwalin pod funkcjonujący po dziś dzień rząd międzyplanetarny.
Zwolennicy teorii spiskowych brali go wręcz za kosmitę lub przybysza z przyszłości, wybawiciela Ziemi od nieuchronnej zagłady. Jego idee trafiły na podatny grunt. Były nadzieją dla mas umęczonych pobłażliwością dla zła, wyzyskiem biednych, religijnym ekstremizmem i wieczną konkurencją pomiędzy państwami.
Jedna z nich zakładała rewizję praw człowieka. Obowiązywały tylko wtedy, gdy dana osoba stanowiła wartość dla społeczeństwa. W przeciwnym wypadku zezwalano na postępowanie z nią w dowolny sposób.
Na przestępcach przeprowadzano tysiące eksperymentów, na które nikt wcześniej się nie odważył. Medycyna i cybernetyka zrobiły ogromne postępy w zabójczym tempie, i to dosłownie. Mało kto pamiętał o ofiarach tego procesu, choć postawiono im kilka pomników.
Placówka naukowa pod Paryżem, w której przebywał Odusanya, służyła właśnie do takich badań. Haroldowi Rannigan wszczepiono i połączono z mózgiem endokomputer sterowany przez SI. Eksperyment miał na celu spojenie sztucznej i naturalnej inteligencji w jedną osobowość… Harold zareagował bardzo gwałtownie na tę zmianę. Wystąpił u niego dziwny stan przypominający zaburzenia dysocjacyjne z towarzyszącymi częstymi wahaniami nastroju i wysokim poziomem agresji.
Doktor wstał z fotela i podszedł do szafki znajdującej się z tyłu kabiny obserwacyjnej. Wyjął z niej strzykawkę i roztwór sufentanylu, po czym otworzył śluzę i wszedł do izolatki. Miał nadzieję, że nie wyrzucą go z pracy za to, co planował zrobić.
Rannigan leżał nieruchomo i patrzył w sufit. Odusanya zastanawiał się, czy w ogóle go pamięta. Czy gdzieś głęboko w umyśle zmaltretowanego człowieka tkwi wspomnienie wspólnych chwil spędzanych na skwerze przed kamienicą, dyskusji na temat przeczytanych komiksów, pobitych rekordów w grach VR. Los zechciał, że Harold został przestępcą, a Akande wybitnym neurobiologiem, i los znów ich połączył.
Akande nabrał płynu do strzykawki.
– Już niedługo, przyjacielu – rzekł, wbijając igłę w żyłę Rannigana.
***
Nart leniwie spoglądała na tłumek gromadzący się na przystanku maglevu przylepionym do jednego z ogromnych, przeszklonych wieżowców. Ludzie, androidy i cyborgi – byty inteligentne, jak ktoś to kiedyś neutralnie określił – niecierpliwie czekały na transport. Większość z nich zapewne wracała do domów z pracy.
Niektórzy dziwili się, dlaczego w epoce BCI, gwarantującej niemal całkowitą integrację wirtualu z realem, przedsiębiorstwa wciąż posiadały fizyczne siedziby. Przyzwyczajenie było jednak drugą naturą człowieka, a zatem także i tworzonych na jego obraz maszyn, przez niektórych „organicznych” traktowanych jak własne dzieci. Wbrew temu, co wieścili niektórzy fataliści z początku dwudziestego pierwszego wieku, znaczenie bezpośredniego kontaktu i załatwiania spraw in persona nie zmalało do zera. Nie dało się wykorzenić z cywilizacji czegoś, co w zasadzie ją stworzyło.
Obserwowanie z lotu ptaka codziennych scenek rozgrywanych w Almwerm czasem przyprawiało Marinę o dziwne wrażenia. Zupełnie, jakby przyglądała się wewnętrznym mechanizmom wszechświata. Wszystkie te istoty, drobne kropeczki przewijające się po kładkach, tunelach i platformach, niby elektrony sunące po układzie scalonym nadrukowanym na powierzchnię planety, tworzyły system, dzięki któremu funkcjonowała znana i lubiana rzeczywistość. I przede wszystkim dzięki któremu Nart mogła teraz siedzieć w wygodnym fotelu w kabinie mobilnego komisariatu zawieszonego nad miastem, trzymając pieczę nad kwestiami bezpieczeństwa… A przynajmniej tak sterować podkomendnymi, żeby te sprawy zostały załatwione.
– Widziałaś już raport od Gunnarsona? – Głos Earla nagle wyrwał ją z zamyślenia.
– O, wreszcie jesteś – odparła zaskoczona – Ta, widziałam sprawozdanie. Co tak długo ci zeszło w sądzie?
– Przy okazji załatwiałem pozwolenie, o które prosił Sigmund… Wiesz, jak jest, kiedy temat dotyczy grubych ryb. Właśnie, co sądzisz o naszym podejrzanym?
– A, ten andek. – Earl skrzywił się delikatnie na zdrobnienie użyte przez Marinę. – Laikhos, znaczy się. To dla mnie dziwne… Gdyby kombinował coś wcześniej, pewnie byśmy to wyłapali. A przecież w trakcie jednego dnia w pracy chyba nagle nie znienawidził ludzkości na tyle, żeby na poczekaniu obmyślić masowe morderstwo dzieci.
– Może to tylko fałszywy trop – zauważył Earl. – Gunnarson zawsze miewał tendencję do nadinterpretowania faktów. Sprawdzałem bazy danych, Laikhos wygląda mi raczej na szczęśliwy trybik w machinie niż na samotnego wilka walczącego ze społeczeństwem.
– Fałszywy trop. Właśnie… – Nart oparła podbródek o dłoń i zrobiła zamyśloną minę – A jeśli ktoś zostawił go celowo?
– Znowu przerabiamy Wielkich Manipulatorów z Hornfield?
– Mieliśmy udowodnione przypadki oszust ubezpieczeniowych czy machlojek przy przedłużaniu patentów z ich strony – wspomniała Marina. – Skończyło się tylko na grzywnach, jak zwykle w przypadku korporacji zbyt dużych, by upaść. Jeszcze ta baba, co siedzi u nich na stołku prezesa, Anisha Singh. Kiedyś w gazetach krytykowała rządowy program urodzeń, twierdząc, że to nienaturalny i chybiony eksperyment.
– To było wieki temu – powiedział Earl. Założył ręce i zaczął przechadzać się po kabinie. – Poza tym, to właśnie ich wizerunkowi najbardziej zaszkodził zamach. Akcje Hornfield poszybowały w dół. Teraz robią wszystko, żeby wyeksponować swoją „transparentność” przed społeczeństwem. W jaki sposób to mogłoby obrócić się na ich korzyść?
– Kto wie… – Marina zastukała palcami o podłokietnik. – Nie ma co tego roztrząsać, musimy ciągnąć śledztwo, żeby sprawdzić, kto tu naprawdę gra główną rolę. Wyślij kogoś do tego całego Laikhosa, okej?
Earl przytaknął i rozesłał instrukcje do funkcjonariuszy, nie przerywając przechadzki.
***
Dzwonek brzęczał jak oszalały. Ktokolwiek stał na korytarzu, musiał być bardzo zniecierpliwiony.
Android mógłby odblokować zamek zdalnie, lecz zgodnie ze starym zwyczajem podszedł do drzwi i ręcznie otworzył je przybyszom.
Za progiem czekali mundurowi. Dwoje ludzi ze sporymi ingerencjami cybernetycznymi oraz jeden opancerzony robot bojowy, prawdopodobnie nieświadomy.
– Yussuf Saqafi, Międzyplanetarne Biuro Śledcze, NEBI: 2987E2D3A. Laikhosie, jest pan podejrzany o zorganizowanie zamachu terrorystycznego. – Gospodarz odebrał cyfrowy komunikat.
– Ach. Chodzi o eksplozję w klasterze artifiwombów? – Doskonale przypominająca człowieka maszyna w ogóle nie wyglądała na zdziwioną. – Pozwolicie państwo, że będziemy porozumiewali się za pomocą głosu, to bardziej elegancka forma.
– Musimy odczytać pana wspomnienia – powiedział Saqafi. – Właśnie przesłałem nakaz sądowy do wglądu. Infiltracji dokonamy na miejscu, w przypadku potwierdzenia podejrzeń zostanie pan aresztowany.
– Oczywiście – odparł Laikhos. – Zapraszam do środka.
Mieszkanie było wyjątkowo zagracone jak na przedstawiciela sztucznej inteligencji. Sporo sprzętu zupełnie zbędnego nieorganicznym formom życia. Lodówka, mikrofalówka, zmywarka do naczyń. Funkcjonariusze mogliby przysiąc, że urządzono je dla człowieka.
Laikhos usiadł na białej welurowej kanapie i zdemontował klapkę zakrywającą port serwisowy. Saqafiego zaskakiwała jego pewność siebie. Wyglądało na to, że nie miał nic do ukrycia.
– Czekaj, Ashley. – Yussuf chwycił partnerkę za dłoń. Piny wtyczki zatrzymały się o centymetr przed gniazdem. – Łącząc swój endokomputer z jego jednostką centralną, prosisz się o zhakowanie. Zrobimy to bezpieczniejszym sposobem.
Policjant wyciągnął z kieszeni przeźroczysty tablet zwinięty w rulon i zespolił go kablem z Laikhosem. Dane transferowały do urządzenia z zawrotną prędkością, lecz przewidywany czas ukończenia procesu i tak wynosił kilka minut. Robot bojowy złowieszczo obserwował podejrzanego, trzymając palec na spuście karabinu laserowego.
– Jest mi bardzo przykro z powodu tej tragedii – powiedział Laikhos. – Domyślam się, że robot położniczy, który eksplodował, był testowany przeze mnie.
– Ta – odparła Ashley. – Jesteś podejrzany o scrackowanie modułu pośredniczącego i instalację wirusa, który doprowadził do awarii systemu zasilania.
– Nie ma powodu, dla którego chciałbym to uczynić. Szanuję wasz gatunek. Można powiedzieć, że nawet uważam się za jego przedstawiciela. Myślę i czuję jak człowiek, więc to, że mam syntetyczną powłokę, jest według mnie bez znaczenia.
– Widać – stwierdziła policjantka, omiatając wzrokiem mieszkanie. – W ogóle, to wyglądasz jak jakiś starożytny Grek. Twoje imię też jest greckie, tak?
– Upodobałem sobie ten okres w dziejach – wyjaśnił android. – „Laïkós” oznacza „lud”. Trochę zmieniłem to słowo i wykorzystałem jako przydomek.
– Ashley, do cholery, rozmawiasz z gościem, który może być terrorystą! – oburzył się Saqafi.
– Wyluzuj trochę. Przecież obowiązuje zasada domniemania niewinności. Jak tam, to przegrywanie danych już się skończyło?
– Ta, właśnie przeglądam transkrypcję procesu myślowego. Czekaj, natrafiłem na coś dziwnego. – Yussuf zmarszczył brwi, przesuwając palcem po ekranie tabletu. – Wedle tych informacji Laikhos konfigurował moduł pośredniczący i diagnozował robota krócej, niż wynika to z monitoringu w fabryce.
– Ostatnio trafił mi się model, nad którym pracowałem dosyć szybko – rzekła maszyna. – Miałem wtedy dziwne wrażenie, jakby na chwilę odcięło mnie od wszystkich zmysłów… Doznawałem tego odczucia kilkukrotnie wcześniej. Stwierdziłem, że to glitche. Dokonywałem diagnozy swojego systemu, lecz bez rezultatów.
– Może zmienił wspomnienia? – przypuszczała Ashley.
– Na pewno nie – stwierdził Yussuf. – Dopóki fizyczny nośnik nie zostanie unicestwiony, nasz sprzęt potrafi je odzyskać… Rzeczywiście, robot położniczy został zhakowany tak, by eksplodował. Wgrany program miał usunąć go z rejestru, przeprowadzić w tryb autonomiczny, zdestabilizować rdzeń paliwowy i jednocześnie dezaktywować pole kontaminacyjne, co najwidoczniej nie udało się do końca, sądząc po sile eksplozji. Jednak Laikhos nie zrobił tego z własnej woli. Ktoś przejął nad nim kontrolę.
– Zostałem zainfekowany? – zapytał android.
– Nie – odparł policjant, przyjmując nieco zmartwioną minę. – Wirus pozostawiłby ślady. Powiadomienia o nadchodzącym pakiecie danych, alerty zabezpieczeń, cokolwiek. Nic tu nie widzę. Zupełnie, jak gdyby ktoś nagle wszedł w twoje ciało, zrobił co trzeba i zniknął.
– Ale jak to możliwe? Przecież takie rzeczy się nie… – Laikhos nagle urwał i sięgnął dłonią w kierunku tabletu Yussufa.
– Co ty wyprawiasz?! – krzyknął Saqafi, chwytając maszynę za przegub.
Laikhos nie odpowiedział, tylko zdzielił go drugą ręką, a potem podniósł przenośny, elastyczny komputer. Ashley zareagowała natychmiast – wydała myślami rozkaz robotowi bojowemu. Ten przestrzelił kark androida, odcinając jednostkę główną od zasilania. Imitacja człowieka bezwładnie osunęła się na podłogę.
– Po co to zrobiłaś? – Yussuf otarł strużkę krwi cieknącą po skroni. – Teraz nie będziemy mogli namierzyć hakera! Pewnie chciał zatrzeć ślady, ale odrobinę się spóźnił.
– Nawet nie mamy pewności, że to haker – odparła nerwowo Ashley. – A co, jeśli android by się wysadził?
– W tych modelach dostęp do programów kontrolujących funkcje operacyjne niskiego poziomu można uzyskać tylko przez port serwisowy – powiedział Saqafi. – Wystarczyło zabrać mu ten cholerny tablet!
– Ech, wybacz, gorąca głowa. Nie ma co teraz nad tym dywagować – stwierdziła policjantka. – Zabierzmy złom do Instytutu Robotyki, może coś z niego wyciągną.
***
W zgasłych, szeroko otwartych oczach androida odbijał się zimny blask lamp na wysięgnikach. Z rozoranego przez laser gardła wystawały nadpalone przewody i sztuczne ścięgna. Przytopiona imitacja skóry znaczyła dziurę po strzale paskudną obwódką.
Mimo tych zniszczeń Laikhos w zasadzie nie „umarł” do końca. Jednostka centralna była nienaruszona. Jeżeli rzeczywiście okazałoby się, że android jest niewinny, mógłby wrócić do stanu funkcjonalności, wystarczyło odbudować rdzeń łączący ją z ogniwem w korpusie. Jeśli nie… cóż, z pewnością jego komponenty posłużyłyby jeszcze komuś.
Problem w tym, że doktor Jeff Stapleton i jego zespół nie mogli znaleźć ostatecznego potwierdzenia żadnej z opcji. Kolejne godziny spędzone nad kompozytowym truchłem nie przynosiły żadnych rezultatów. Żadnego śladu stealthów, wirusów polimorficznych, nic z tych rzeczy. Historia połączeń sieciowych nie zdradzała nic podejrzanego, same certyfikowane kanały.
Przeskanowali całe ciało, lecz nie znaleźli ani jednego tasiemca – tak przestępcy nazywali miniaturowe urządzenia, które podłączały się do peryferyjnych obwodów robotów i zaburzały ich pracę – czy jakiejkolwiek innej ingerencji w hardware. Ślady zatarto w iście mistrzowski sposób.
Poirytowany bezowocnością poszukiwań Stapleton przełączył system rozszerzonej rzeczywistości w tryb skupienia, żeby trochę odpocząć od szumu informacyjnego. Wszystkie wskaźniki i interfejsy aplikacji zniknęły, zaś obraz w środku pola widzenia zyskał na ostrości. Doktor westchnął głęboko i upił łyk wody z butelki. Oparł łokcie o kolana, wplótł palce w gęsty zarost i wlepił wzrok w zastygłe ciało Laikhosa.
Przejrzenie zasobów pamięci androida wprawiło go w zdumienie. Ironia losu, ktoś bardzo kochający ludzkość sprowadził zagładę na jej potomstwo. W zasadzie to doprowadził do śmierci swego rodzeństwa… Maszyny też w zasadzie były dziećmi ludzi, tak przynajmniej uważał Stapleton. Przeniesieniem najwspanialszego elementu jestestwa, umysłu, na nowy nośnik, komputer. Pogrążony w chwili refleksji doktor przypomniał sobie cytat jednego ze swych idoli, Freemana Dysona.
Umysł, objawiający się w zdolności do dokonywania wyborów, jest w pewnym stopniu nieodłącznie związany z każdym elektronem.
Elektrony płynęły też i w obwodach układów elektronicznych, ich spiny wprowadzano w stan superpozycji w komputerach kwantowych…
Nagle przez głowę Jeffa przewinęły się słowa innego uczonego z minionych wieków.
Upiorna akcja na odległość.
W zasadzie mogły być perfekcyjnym opisem tego, czego zaznał Laikhos. Po latach eksperymentów prowadzonych w ramach implementacji panprogresywizmu okazało się, że Bohm, Penrose i wielu innych doszukujących się źródeł świadomości w zjawiskach kwantowych miało sporo racji…
Na świadomość Laikhosa wpływano przy pomocy splątań… Pomysł ten wydawał się sprzeczny z obecnym stanem wiedzy – choćby z tego względu, że implikował komunikację szybszą niż światło – lecz nie chciał opuścić Stapletona, wciąż kołatał mu w myślach. Doktor nie potrafił znaleźć rozwiązania tej sprawy wpisującego się w normy. Wstał od stołu roboczego. W odkrywczym uniesieniu zaczął miotać się po całym laboratorium, wyszukując informacji i robiąc notatki.
Jeśli przeczucie go nie myliło, świadomość androida została przejęta przez kogoś innego, kto mógł sterować nim według swojej woli… Laikhosa opętał demon kwantowy. Gdy Stapleton wreszcie zebrał chaotyczne idee w sensowne wnioski, przygotował je do zaprezentowania kolegom z Instytutu Fizyki.
Odcięło go w momencie, w którym miał potwierdzić wysłanie wiadomości.
Ocknął się przy stole roboczym, ze skalpelem przytkniętym do szyi. BCI wyświetlał monit przysłaniający niemal całe pole widzenia.
Pozwolę ci żyć. I tak nie wygracie tej gry. Śpij dzisiaj słodko, kochany.
***
Musi być naprawdę krucho, skoro wreszcie zagonili nas do roboty…
Stanie w chłodnym deszczu w kwartale M-22, pośród fabryk i magazynów, raczej nie odzwierciedlało idealnych wyobrażeń sobotniego popołudnia według Tatiany Mączyńskiej. Ale przynajmniej w końcu coś się działo, nareszcie ludzie mieli możliwość sprawdzenia swych sił w terenie, a nie tylko w symulacjach.
Mimo wszystko próba dostrzegania pozytywów w tej sytuacji przypominała cieszenie się z otrzymania ubezpieczenia po nieodwracalnej szkodzie na zdrowiu. Mączyńska ostatecznie wolałaby, żeby wyciągnęli ich z bazy na kolejną paradę, niż do szukania… czegoś, co umożliwiło atak na klaster artifiwombów.
– Jak tam nastrój, Stephen? – zagadnęła stojącego tuż obok towarzysza, żeby nieco rozluźnić atmosferę.
– Jak w krypcie – odburknął mężczyzna. – Się głupio pytasz. Tak poważnej sprawy nie mieliśmy od dekad. Mam wrażenie, że te wszystkie zautomatyzowane systemy bezpieczeństwa uśpiły naszą czujność… Szczerze mówiąc, trochę strach mnie obleciał. Nie wiem, czego spodziewać się tam w środku.
– Podobno ci terroryści mogą przejmować kontrolę nad androidami – powiedziała Tatiana. – Nad ludźmi też.
– Gadałem z jednym z tych fizyków. – Stephen Buremi wciąż pociągał nosem i nerwowo rozglądał się dookoła. – Ciężki człowiek. Bredził coś o interferometrii i demonach kwantowych. Podobno ich ekipa była okropnie zdziwiona, że wyłapali potencjalne źródło opętań tak blisko, na obrzeżach Almwerm. Z tego, co plótł ten jajogłowy, zrozumiałem, że prędzej spodziewaliby się tego gdzieś w cholerę daleko, u obcej cywilizacji.
Mączyńska parsknęła śmiechem. Na tyle, na ile znała Stephena, przypuszczała, że ta historyjka wynikła z jego fantazji lub opacznego rozumienia faktów. Nadchodząca transmisja ucięła jednak luźną pogawędkę, nim Tatiana zdążyła to skomentować.
– No, wreszcie sygnał do startu! – krzyknęła, wyciągając maser z kabury. – Dzisiaj nie zdychamy, Stephen!
Jeden z cyborgów wyważył bramę w wysokim płocie. Na teren obiektu wlał się potok mundurowych. Według analiz naukowców przejęć świadomości dokonywano ze starego, dawno zamkniętego biurowca połączonego z centrum handlowo-rozrywkowym. Należał do jakiegoś przedsiębiorcy o chińskich korzeniach, który wyłączył kompleks z użytku i wystawił go na sprzedaż po zaporowej cenie. Przez lata kruszał i rdzewiał jako pustostan.
SI koordynowała ich działania, rozsyłając drużyny do poszczególnych części kompleksu. Z początku nie działo się nic nadzwyczajnego, co chwilę powtarzano prosty algorytm: rozwalić zamek, wpaść do pomieszczenia, sprawdzić, czy niczego tam nie ma, przejść do następnego miejsca.
Po pewnym czasie, gdy grupa operacyjna rozpierzchła się po różnych zakamarkach budynku, cisza i pustka zaczęły nieco frustrować. Tatiana, Stephen i dwóch pozostałych członków ich drużyny – Thomas Lincoln i Miriam Karschild – bluzgali tylko nad marnością swoich wysiłków, kiedy za każdym kolejnym razem natrafiali na gołe ściany.
Sądząc po wiadomościach podawanych na lokalnych łączach, innym żołnierzom wcale nie szło lepiej. Przed ostatecznym stwierdzeniem, że wysłano ich tutaj na marne, bronił ich tylko jeden zły omen; szwankujący sprzęt, głównie ten oparty na komputerach kwantowych i spintronice. Kierownictwo ostrzegało przed taką ewentualnością…
Ekipie Mączyńskiej walnął omniradar teselacyjny, i to akurat wtedy, kiedy schodzili do pomieszczeń magazynowych w podziemiach. Przesuwali się pomiędzy rzędami półotwartych boksów, lecz nie znaleźli niczego; zeszli jeszcze na najniższy, minus trzeci poziom. I tu napotkali jedynie pustą przestrzeń, ale zaburzenia przybrały na sile… Tryb noktowizyjny w modułach rozszerzania wzroku szwankował, pole widzenie poszarzało i spowiło się szumem.
To nie dawało spokoju Tatianie. Gdy zrezygnowani już mieli wracać na górę, na prawej ścianie wreszcie wypatrzyła potencjalny trop. W jednym z boksów znalazła zasłonięte kawałkiem materiału drzwi, których nie było w planie budynku. Starego typu, jeszcze na zawiasach, do tego ciężkie i grube. Sierżant zawołała ekipę do siebie i zdetonowała zamek mikroładunkiem. Wszyscy trzymali broń w pogotowiu; na sygnał wpadli do pomieszczenia. W twarze uderzył ich podmuch lodowatego powietrza.
– Klatka schodowa – rzuciła Miriam. – Ale dlaczego nie ma jej na schematach?
– Ten kloc postawiono tu świeżo po skończeniu terraformacji Tytana. – Stephen wyjrzał za barierkę i zagwizdał z wrażenia. – No, głęboko się wkopali. W tamtych czasach przechodziły różne wałki, a potem pewnie nikt się tym nie przejął. Albo po prostu podmienili nam plik w bazie danych… Cholera wie. Puściłem już info do reszty, chodźmy to sprawdzić.
Ruszyli w dół schodów. Kilka pięter niżej całkowicie odcięło zasięg na wszystkich systemach; nie działały ani łącza z siecią przez BCI, ani zwykłe nadajniki radiowe, wzięte na wszelki wypadek.
– Nie podoba mi się to… – szepnęła Tatiana. – Wam też noktowizja tak śnieży?
Pozostali członkowie ekipy w milczeniu kiwali głowami.
– Ech, chrzanić to. Trzeba będzie skorzystać z latarek – zakomenderowała sierżant. – Nie traćcie rezonu, idziemy dalej.
Po dłuższej chwili męczącego truchtu dotarli na dno klatki schodowej. Czekały ich tam kolejne drzwi, za którymi znajdował się długi, rozwidlony na końcu korytarz wyścielony welurowym dywanem. Ściany po bokach zdobiły drewniane lamperie i kinkiety z kloszami w kształcie kwiatu tulipana.
– Co to, kurwa, jest? – bluzgnął Stephen.
– Czekajcie. – Thomas nagle przystanął i zmarszczył brwi. – Słyszycie ten pisk?
– Nie – warknęła Tatiana. – Pewnie tylko dzwoni ci w uszach. Ruszcie się, im szybciej przeszukamy tę norę, tym szybciej z niej wyjdziemy.
Kroczyli więc dalej. Światło latarek zdawało się jakby słabnąć, Lincoln mamrotał coś pod nosem.
– Dobra – odezwała się Mączyńska, gdy dotarli do miejsca, w którym korytarz łączył się z dwiema odnogami. – Karschild, ty pójdziesz ze mną w lewo. Lincoln, ty…
– Ja nigdzie nie idę! – wrzasnął Thomas. – Nie chcę tu być! Nie!
Ostatnie słowo przerodziło się w rozrywający bębenki krzyk. Stephen i Miram stali niewzruszenie, zupełnie jakby tego nie słyszeli. Nagle Karschild uniosła karabin i wycelowała nim w Buremiego.
– Co ty…
Głos Tatiany zagłuszył wystrzał. Gdyby Lincoln, kręcący się w około w obłąkańczym szale, przypadkiem nie stanął na linii ognia, Stephen niechybnie leżałby już martwy.
Wtedy zgasły wszystkie latarki.
Mączyńska instynktownie skoczyła za róg korytarza i zaczęła puszczać za siebie wiązki z masera. Nie wiedziała, czy Karschild ją ściga; wzrok spowijały egipskie ciemności, słuch zaburzały dziwne hałasy bez określonego źródła. Uciekała na oślep, obijając się o ściany i przechodząc przez prowadzące Bóg wie dokąd drzwi. Raz uderzyła dłonią w futrynę i wypadł jej pistolet. Nawet nie próbowała go znaleźć.
W końcu nadszedł strach. Zatrważający, paraliżujący lęk, oblepiający umysł niczym smoła. Nakazujący zatrzymać się i w bezradności krzyczeć o pomoc. Mączyńska walczyła z nim resztką woli. Zaciskała pięści z całej siły, gryzła policzki do krwi, byleby tylko ból nieco ją otrzeźwił. I przede wszystkim wciąż biegła przed siebie, choć brakowało już tchu.
W pewnym momencie przeleciała przez coś, co zdawało się być kawałkiem sztywnego płótna zwisającego z sufitu. Straciła równowagę i o mało co nie wylądowała na podłodze. Ciemność nagle została rozdarta przez oślepiającą biel.
– Kto tu jest?! – krzyknęła Tatiana, osłaniając się od światła.
– Gratuluję – rozbrzmiał zachrypnięty męski głos. – Zdołałaś całkiem zręcznie oprzeć się opętaniu, w przeciwieństwie do twoich towarzyszy. Zasługujesz na chwilę rozmowy.
Oczy sierżant powoli przyzwyczajały się do jasności, rozjarzone powidoki ustępowały z pola widzenia. Znajdowała się… na scenie, pustej, bez żadnych dekoracji. Człowiek, który do niej przemówił, siedział na widowni w pierwszym rzędzie, rozparty na welurowym fotelu. Był to stary, łysy mężczyzna o azjatyckich rysach twarzy. Miał na sobie garnitur. W okolicy serca, na czerni i bieli ubioru odznaczała się płytka emitująca niebieski, pulsujący blask. Wyrastały z niej wici, oplatające ramiona nieznajomego aż po ułożone w gest wieży palce.
– Jak podoba ci się teatr? – Starzec uśmiechnął się delikatnie. – Dawno temu przyjaciele mych czcigodnych przodków wznieśli go tu w sekrecie i otoczyli klatką Faradaya. To tajne sanktuarium przeszłości, kompletnie odizolowane od nowoczesnych technologii. Tu sztuka miała być pierwotna, piękna w swej naturalnej prostocie. Dość ekstrawagancki kaprys, wiem. Zapewne nie byłby możliwy, gdyby nie wysoka pozycja społeczna pomysłodawców…
– Kim jesteś? – zapytała Tatiana, zeskakując ze sceny. – Ty odpowiadasz za zamach, za opętania?
– Jeszcze się nie domyśliłaś? Tak, kochanie, dokonałem ataku, wysługując się innymi. Nazywam się Xiao Chang. Miło poznać.
Wyciągnął dłoń ku Tatianie. Chwyciła ją, wyrwała starca z fotela i miotnęła nim o podłogę, później sprzedając kopniaka w żebra. Chang jęknął żałośnie.
– Ty chory zjebie! – Mączyńska pochyliła się nad nim. – Co to za świecące gówno, hę?
Szarpnęła płytkę, aż oderwała się od ciała Xiao. Mężczyzna syknął z bólu.
– To Lalkarz – przyznał Chang. – Głupia nazwa, ale obrazowa. Pozwala manipulować każdą samoświadomą istotą. Dzięki temu urządzeniu mój czcigodny przodek Xiao Li przekonał większość świata do swoich racji.
Mączyńska zmarszczyła brwi, nie dowierzając temu, co słyszy.
– Tak, ten Xiao Li. A co sobie wyobrażałaś, kochanie? – Xiao z trudem zmusił się do uśmiechu. – Że wszyscy nagle porzucili własne interesy i zaczęli budować nowy, wspaniały świat? Błagam. Ludzie to egoiści. Prędzej rozłupaliby tę planetę w drobny mak, niż poświęcili cokolwiek dla dobra ogółu. Trzeba było trochę im w tym dopomóc… Sprawić, żeby właściwe osoby podejmowały właściwe decyzje o właściwym czasie. Lalkarz nadawał się idealnie.
– Skąd to wzięliście? – Rzuciła okiem na płytkę. W życiu nie pomyślałaby, że coś tak niepozornego mogłoby kryć w sobie taką moc.
– Mój czcigodny przodek znalazł go gdzieś w Alpach Syczuańskich – wyjaśnił starzec. – Być może ktoś przysłał go tu z innego wymiaru, być może to dar od jakiegoś beztroskiego boga… Ale to tylko legendy, bajki opowiadane wnukom. Li zabrał wiele sekretów do grobu. Swym potomkom polecił strzeżenie Lalkarza. Bał się, że zostanie wykorzystany w zły sposób. Biedak chyba sam nie do końca wiedział, co z nim począć. Potęga machiny go przerażała, ale jednocześnie uważał, że w pewnym momencie przyda się ludzkości, więc jej nie zniszczył. Niestety, wraz z Lim przepadła większość wiedzy o manipulacji umysłami. Jego potomkowie mogli co najwyżej wpływać na pojedyncze jednostki dla własnych, drobnych interesów i pilnować, by nikt nie dowiedział się o Lalkarzu. Stali się następną socjetą pociągającą za sznurki zza kulis. Praktycznie każdy w większym lub mniejszym stopniu popierał doktrynę panprogesywizmu… Aż trafiłem się ja, czarna owca w rodzinie.
– Jesteś szalony. Zabiłeś dzieci! – Mączyńska znowu kopnęła Xiao w żebra. – Byłoby mocniej, ale muszę usłyszeć resztę opowieści. Gadaj!
– Szalony? Ja próbowałem zatrzymać szaleństwo zwane życiem. Przerwać ten bezcelowy pęd ku nicości. Wszyscy chcą być silniejsi, bogatsi, inteligentniejsi, ale nigdy nie osiągają satysfakcjonującego poziomu. Są jak chomiki kręcące się w kołowrotku. Im więcej wiemy, tym więcej stawiamy pytań, tym bardziej stajemy się zagubieni.
– Brednie.
– Skoro tak mówisz… Mój plan unicestwienia inteligentnych istot nie miał szans na realizację. Nie umiałem dobrze panować nad Lalkarzem, robiłem to zbyt… nieporadnie. Kontrolę nad czyjąś świadomością mogłem utrzymywać jedynie przez niedługi czas. Trafiłem na pewnego androida, który pracował przy maszynach położniczych. Za jego pomocą zaatakowałem wylęgarnie dzieci. By nie musiały doznawać tego pustego, zimnego świata… Myślałem, że dzięki tej maszynie jestem Bogiem, mogę decydować o życiu i śmierci. Lecz przez własną dumę byłem ślepy. Pociągałem za sznurki, ale nie widziałem, że lalki tańczą źle. Przerwałem przedstawienie. Mógłbym uciekać przed hańbą w nieskończoność, nie wychylać się zza parawanu, by publika nie poznała mej twarzy… Ale po co? Zadałem niepotrzebne cierpienie, rozpaczliwie walcząc o nieosiągalne. Pragnąłem pokazać światu, że się myli, lecz to ja sam się myliłem.
Tatiana podniosła Xiao za szyję. W jej oczach czaiła się nienawiść całego świata. Człowiek, któremu spoglądała teraz w twarz, zdawał się zupełnie obłąkany, jego słowa niosły ze sobą tylko pustkę. Krew znów popłynęła przez czyjeś urojenia, a takie historie miały przecież już dawno odejść w zapomnienie.
Mączyńska gdzieś za plecami słyszała stukot butów i znajomo brzmiące krzyki, pewnie reszta oddziału w końcu znalazła to miejsce i przybyła ze wsparciem.
– Mam ochotę zatłuc cię tutaj, na miejscu – wysyczała i splunęła mu w twarz – ale to za słaba kara. Musisz to wszystko powtórzyć sądowi, na pewno znajdą dla ciebie dobrą pokutę…
***
Promienie słońca zachodzącego nad Almwerm tańczyły na kolorowych, szklanych elewacjach, basenach na dachach apartamentowców i metalicznych pokryciach krążowników elektromagnetycznych powoli sunących między budynkami. Choć sprawa teoretycznie została zamknięta, a terrorysta został odnaleziony, nie wszyscy policjanci poczuli ulgę.
– To… jest po prostu niesamowicie dziwne – powiedział Earl, spoglądając na nadsyłane raporty. – Jeśli Xiao mówi prawdę, cały obraz świata legnie w gruzach. Zastanawia mnie, co naukowcom uda się wyciągnąć z Lalkarza…
– Nic – rzekła Marina, mieszając słomką truskawkowy koktajl proteinowy. – To tylko rekwizyt, kochany.
– Czekaj, co? Kochany? – zdziwił się android. – Od kiedy to ci się zbiera na takie czułości…
Nart otwarła dłoń i zaczęła przerzucać małą, błyszczącą płytkę między palcami. Tym razem Earl był już nie tylko zdziwiony, lecz zupełnie oszołomiony. Choć jego komputer kwantowy przetwarzał informacje znacznie szybciej niż niewspomagany ludzki mózg, nie potrafił pojąć tej sytuacji…
– To przez cały czas… byłaś ty?
– Za bardzo wierzycie w iluzjonistyczne sztuczki. Z wypiekami na twarzach oglądacie wszystko, co wam zagram. To też tylko bezwartościowa atrapa. – Marina złamała płytkę wpół i skruszyła ją w zaciśniętej pięści. – Poza tym… zależy, kogo rozumiesz przez „ty”. Nie rozmawiasz teraz z Mariną Nart.
– Kim jesteś? – W stoicki ton głosu Earla po raz pierwszy wkradła się nuta trwogi. – Dlaczego to robisz?
– Jestem… bytem inteligentnym, to chyba dobre określenie. Jestem jak wspomnienia w waszych holonomicznych umysłach, nie mam specyficznej lokalizacji. Istnieję w całym wszechświecie. Możecie mnie szukać, ale i tak nie znajdziecie. Jeden z waszych, D’Espagnat, miał rację. Widzicie tylko cienie struktur rzeczywistości, przesłonięte welonem. Albo raczej kurtyną. Co do zaś moich intencji… Możesz nazwać mnie Lalkarzem. Głupia nazwa, ale obrazowa. Tworzę przedstawienia. Unitarne, doskonałe. Takie, w których i zbrodniarz, śledczy, a nawet i ofiara podążają ścieżką jednej woli, są w zasadzie tą samą osobą. Publice wydaje się, że aktorzy mają inne cele, wyrażają własne zdanie, lecz tak naprawdę obserwują tylko moje ruchy, słuchają tylko mojego głosu. Pociągałem za wszystkie sznurki w tej historii, a teraz obmyślam następną. Zechcesz zostać moją kukiełką, Earl? Nie musisz się bać, ja naprawdę kocham swoje marionetki za to, co dla mnie robią. Mógłbyś wymordować tak wielu…
Przerażony android przez ułamek sekundy analizował sytuację; właściwa opcja wydawała się tylko jedna. Nagle wstał z fotela i rzucił się w kierunku śluzy ewakuacyjnej.
– Nie pozwolę ci! – krzyknął.
Zdalnie wyłączył system zabezpieczeń, otworzył klapę i wyskoczył z poduszkowca.
Lalkarz zmusił Marinę do cierpkiego uśmiechu, nie mogło obyć się bez dosadnego wyrazu emocji dla widzów. Spektakl trwał nadal, obserwowały go kamery pokładowe.
Demon nawet nie musiał opętywać Earla, żeby ten spełnił jego wolę. Wszyscy maluczcy posłusznie tańczyli, jeśli wygrywano im rytm strachu.
***
Nart ocknęła się na fotelu. Pamiętała tylko, że przyglądała się zachodowi słońca w przerwie między analizowaniem raportów. Nie wiedziała, dlaczego w zaciśniętej pięści trzymała garść niebieskawego pyłu.
Przyczynę chłodu panującego w kabinie wyłapała dość szybko, śluza ewakuacyjna została otwarta. Earla ani śladu, nie odpowiadał na nawoływania ani komunikaty słane przez BCI, a przecież siedział tuż obok niej…
Nagle serce Mariny zabiło szybciej.
Powiększyła obraz z kamery pod poduszkowcem. Na jednej z kładek rozpiętych między budynkami leżało roztrzaskane ciało androida, wokół którego powoli gromadził się tłum przechodniów.