Bonnie zatracała się.
Błądząc dłonią pośród włosów kochanka, pozwalała się pieścić. Dotykał w idealnych miejscach, a opuszki palców, koniuszek języka, nawet strumienie wydychanego coraz szybciej powietrza łechtały właśnie tam, gdzie powinny; niespodziewane i pożądane jednocześnie. Szeptał jej coś do ucha, lecz w tamtej chwili słowa niosły jedynie zbędną informację. Liczył się tylko ten półszept wymieszany z chciwym pomrukiem. Bonnie przylgnęła mocniej, ustabilizowała poziom oksytocyny, poczuła jego pracujące pod skórą mięśnie. Ich ruch wydobywał zapach mężczyzny, a ten, zmieszany z wonią perfum, dopełniał kolażu doznań.
Zatem Bonnie zatracała się. Ale to on zatracał się bardziej.
Gdy słowa ucichły, oddech przyspieszył i ruchy przybrały na gwałtowności, Bonnie znalazła siłę, by zerknąć na panel streamu. Pokazywał pięciocyfrową liczbę unikalnych widzów, a wartość na liczniku tokenów rosła w oczach. Dobrze. Ci ludzie lubili, gdy tuż przed finałem łamało się czwartą ścianę i patrzyło wprost na nich. Nawet jeśli trwało to krótką chwilę, licznik zawsze wtedy szalał.
Bonnie aktywowała najprostsze splątanie neuronalne, przyłączając swoje synapsy genitalne do synaps partnera. Wkrótce wachlarz doznań, które tak skrupulatnie kolekcjonowała, wymieszał się i wzmocnił o wrażenia mężczyzny. Ściany w pokoju pojaśniały subtelną luminescencją, gdy ciałami wstrząsały kolejne fale ciepła. Bonnie powstrzymywała jednak instynkty, którym już dawno poddał się jej partner. Przed sesją uniewrażliwiła się na nadmiarowe bodźce selektywną blokadą presynaptyczną, by zachować kontrolę nad finalną impresją tego misternego spektaklu. Dozowanie wrażeń nie interesowało natomiast jej partnera, ani tych wszystkich anonimów, skrytych gdzieś tam, daleko, po drugiej stronie Wszechternetu. Oni zjawili się, by pójść na całość.
Poziom endorfin mężczyzny już dawno wybił się ponad plateau. Dzięki splątaniu Bonnie wyczuła, że impulsacja z neuronów ciała migdałowatego osłabła, a kora oczodołowo-mózgowa w ogóle już zamilkła. Odepchnęła więc i ugryzła w ucho upojonego nadchodzącą rozkoszą kochanka, co otrzeźwiło go tylko na moment, choć tyle wystarczyło, by opóźnić szczytowanie o kilka cennych chwil. Gdy najsłabsze ogniwo całego aktu weszło w okres refrakcji i legło zdyszane na posłaniu, licznik wciąż nabijał tokeny. Transmisja dobiegła końca.
– Bogowie, jesteś niemożliwa. – Mężczyzna sapał i pocierał załzawione oczy. Miał siatkówki nieprzyzwyczajone do zafundowanego natężenia światła.
Ściany zdążyły przygasnąć do minimalnej jasności, zaś Bonnie uświadomiła sobie, że nigdy nawet nie spytała tego człowieka o imię.
– Wierzący. To wiele wyjaśnia – odburknęła, po czym sięgnęła po iniektor i pobieżnie przeglądając wyświetlane w ścianie zgromadzone dane, wstrzyknęła sobie porcję nanobotów w mięsień. Wywołała swoją Osobistą Wirtualną Inteligencję. – OWI, podaj odchylenia.
– Nastąpił niekontrolowany wyrzut prolaktyny, pomimo wprowadzonych środków zaradczych, tuż po przekroczeniu plateau. Dopamina osiągnęła minimalnie niższe wartości od szacowanych. Nieistotne klinicznie. Różnicę skompensowały endorfiny.
Bonnie aż zagryzła wargi. Spodziewała się takiego raportu, ale i tak była wściekła.
– OWI, jak zachowywały się ciała migdałowate?
– Impulsacja osłabła zgodnie z fizjologią. Brak odchyleń.
Licznik tokenów ciągle naliczał pojedyncze wpłaty. To od widzów nowych w temacie, którzy dopiero skończyli przeżywać to, co przed chwilą zaszło pomiędzy kochankami. Stare wygi o wyższym progu pobudliwości już dawno zapłaciły i wyszły, a niemożliwym było doświadczać splątanych doznań inaczej niż na żywo. Przychody utrzymywały się na stabilnym poziomie od ładnych kilkunastu sesji i obecna nie była wyjątkiem. Bonnie twierdziła, że taka stagnacja dla artystki jej pokroju to potwarz.
Tymczasem mężczyzna zdążył dojść do siebie i nawet założył spodnie.
– Ładna sumka. Widzimy się znowu? – zapytał.
Bonnie ostentacyjnie milczała. W skupieniu odprowadziła mężczyznę wzrokiem, gdy wychodził, zadowolony i zaspokojony. Wybrała go kolejny raz, bo jego konstelacja synaptyczna, warunkująca model zachowań, wydawała jej się wyjątkowo atrakcyjna. Może ten człowiek po prostu roztaczał zbyt przyjazną aurę? To tu mógł tkwić szkopuł.
– OWI, zanotuj, do rozważenia zwiększenie poziomu agresji twardymi metodami neurochemicznymi.
– Oczywiście.
Nanoboty wreszcie zaczęły działać. Parestezje i subtelny niedowład ustępowały. To pozwalało łatwiej zebrać myśli i zaplanować kolejne kroki. Bonnie dopiero teraz zauważyła mrowie powiadomień, które dobijały się do jej uwagi.
– OWI, filtruj – rzuciła, na przemian zaciskając pięść i prostując palce, gdyż spodziewała się tradycyjnego potoku spamu, jaki zalewał jej konto po każdej z sesji.
Syntetyk przesiał komunikaty, ale nadal pozostało ich niepokojąco wiele.
– Masz dwanaście wiadomości o pośrednim priorytecie istotności. Ewaluacja sesji niezakończona. Czy mimo to odtworzyć?
– OWI, odtwórz.
– Siedem niezależnych źródeł donosi, że funkcje życiowe May ustały.
*
Nim departament ewidencji Wszechternetu potwierdził rewelacje raportowane przez OWI, Bonnie zdążyła zakończyć ewaluację, wstępnie rozplanować szczegóły kolejnej sesji i przygotować się do wyjścia. Wszechternet donosił bowiem, że May przedśmiertnie zdążyła nadać przesyłkę, opatrzoną ponownie pośrednim priorytetem istotności, lecz przy tym również klauzulą zredukowanego łańcucha dostaw. Doręczycielska WI nie wchodziła w rachubę. Paczkę należało odebrać osobiście w kwaterach departamentu.
Informacja o zgonie, przyjęta do wiadomości z chłodem, z czasem zaczęła budzić w Bonnie dyskomfort. Obwiniała o to naukowca, którego genotyp w istotnej części ją ukształtował i który współdzieliła z May. Ów mężczyzna swego czasu publicznie pochwalił się udaną potencjalizacją inteligencji u powołanych przez siebie do życia istnień, jednak przeszacował rolę w procesie genów na chromosomie płciowym i ostatecznie skumulowana inteligencja okazała się być niższa od prognozowanej. Tymczasem wskutek owego wyznania, powstała dziwna, niezdrowa relacja zależności; atrapa archaicznej rodziny, twór nie mający racji bytu w erze powszechnej ektogenezy i ogólnodostępnych nożyczek genowych. Bonnie pomstowała w myślach na cholernego naukowszczyka, którego nawet nie znała z nazwiska, a którego zwykły tak nazywać z May. Zataił tożsamość, tak wstydził się swoich niepowodzeń.
Tymczasem owe niepowodzenia, złączone chłodnym, zmilczanym żalem do kreatora, żyły wbrew uszykowanej im roli superinteligentów. Z czasem odnalazły własne drogi, odnosiły własne sukcesy. May przewijała się przez życie swojego alternatywnego osobowariantu właściwie od zawsze, była jedyną stałą w burzliwym życiu artystki, tak podobna, a jednocześnie tak inna. Nawet gdy miesiące temu wreszcie wyruszyła na tę swoją karkołomną wyprawę badawczą na powierzchnię, zostawiła za sobą wygodną świadomość, że gdzieś tam na świecie jest ktoś, kto wysłucha, odpowie, poradzi. W jednej chwili ten ktoś przestał istnieć. Bonnie czuła się okradziona, wręcz okrutnie skrzywdzona, bo na powstałą stratę nie miała najmniejszego wpływu.
Korytarze poza osobistymi komórkami były ciemne, prawie pozbawione światła. To dlatego, że odkąd słońce zgasło, a ludzkość skolonizowała podziemia, coraz więcej ludzi rodziło się ślepymi lub celowo pozbawiało wzroku. Oczy stały się zwyczajnie zbędne. Bonnie wzrok dość, że zachowała, to pielęgnowała go iniekcjami jodopsyny oraz czynnikami wzrostu czopków. Uważała, że jako twórca pracujący na zmysłach, nie mogła pozwolić sobie na zignorowanie jednego z nich – przecież miała ich w portfolio łącznie tak niewiele. Nawet jeśli oznaczało to tworzenie dla stale kurczącej się niszy widzów.
Wszechternet skryty w ścianach wskazywał drogę. Bonnie ostrożnie posuwała się do celu, lecz zastygła, gdy przeciągły pomruk wstrząsu rozlał się gdzieś wysoko nad jej głową. Ściana wypluła dane: w oczach laika chaotyczne, natarczywe i skrzące.
– OWI, raportuj – szepnęła na wpół oszołomiona, próbując okiełznać szalejące poziomy kortyzolu i adrenaliny.
– Rozpoczęto konstytuowanie piramidy. Ryzyko znalezienia się w polu boskiej szczeliny osiemdziesiąt dwa procent. Wskazana ewakuacja.
Bonnie nie czekała, aż wirtualna inteligencja zakończy wywód. Po prostu biegła.
*
Ciszę opuszczonej przed wiekami powierzchni łamał pulsujący, mrukliwy szum, dochodzący zewsząd. Na czystym niebie wisiała świetlana kula – blada i rachityczna, oblewająca przestrzeń mlecznym blaskiem, brudnym, jakby wymieszanym z pyłem. Martwe słońce zabrało za sobą do grobu większość flory, a ta, która się ostała, utrzymywała poziom tlenu w atmosferze na stabilnym poziomie szesnastu procent. Związane z tym zwiększenie objętości krwi i policytemia nie kompensowały jednak Ziemianom dramatycznego spadku wydolności podczas wysiłku.
Bonnie pozostawała obojętna na ujrzane zjawisko. Dopadła awaryjnego zbiornika z tlenem w przedsionku korytarza, tuż przy wyjściu na powierzchnię. Łapczywie pochłonęła przysługujące jej trzy wdechy. Szybko się opanowała. Przylgnęła do ściany. W górze przelewały się chmury świetlistej plazmy, gdy z ziemi, gruzów antycznych miast i przypadkowych kamieni właśnie tworzyła się strzelista piramida o zupełnie nieprzypadkowym, geometrycznym kształcie.
Szum stężał, wybrzmiewał już na granicy dyskomfortu i bólu. Budowla ukształtowała szczyt, a wtedy plazma rozstąpiła się. Owa substancja, widoczna, lecz nie zmaterializowana, przypełzła do Układu Słonecznego w dniu, w którym zgasło słońce. Teraz po raz kolejny wytworzyła boską szczelinę.
Niebiańska siła wyszarpywała z podziemi nieszczęśników, którzy nie zdołali uciec. Wrzeszczeli i wili się, a w końcu osiadali na ścianach budowli, by tam skonać. Jednocześnie cała ta scena pozostawała niema. Jej jedynym akompaniamentem był przeklęty, wwiercający się w mózg warkot.
Czy właśnie tak przyszło ci zginąć, May?
Dookoła znalazło się kilkoro uciekinierów, którzy wymknęli się z tuneli wraz z Bonnie. Wierzący zastygli w pokłonie, inni po prostu znieruchomieli, wszyscy niby martwi – pozbawieni wzroku mogli jedynie czekać, aż pomruk ucichnie. Strategia ślepców była bowiem rozsądna. Hałas zazwyczaj wywoływał spontaniczne poszerzenie obszaru szczeliny, czym wpędziłby ich wszystkich do niemego grobu.
Gniew każdego bóstwa w końcu mijał. Wystarczyło okazać cierpliwość.
*
Departament zażyczył sobie za usługę absurdalną liczbę tokenów. W dobie natychmiastowej informacji przesyłanie jakiejkolwiek przesyłki trącało zbytkiem, a ta konkretna była rozmiarów sporej walizki, toteż cena nie zdziwiła Bonnie. Pojemnik posiadał uchwyt na górnej, krótszej podstawie i niewielki panel sterowania. Aktywowany, nie ukazał zawartości, tylko rozpoczął projekcję holo.
Obraz szumiał od zakłóceń i ustabilizował się dopiero po chwili. Ukazywał postać kobiety. Postać May.
– To jakaś kpina – mruknęła Bonnie, gotowa zamknąć holo i wyrzucić precz walizkę.
Projekcja jeszcze przez moment rozglądała się po pomieszczeniu, lecz na usłyszane słowa zareagowała gwałtownie, gestem próbując powstrzymać proces deaktywacji.
– Szanse na to, że uda mi się do ciebie dotrzeć, wynosiły zaledwie siedem koma trzy procent.
Holo nie dawało się tak łatwo zamknąć. Bonnie złorzeczyła. Za niesmaczny żart winiła któregoś ze swych zblazowanych widzów.
– Który to taki dowcipny, co? OWI, skanuj komórkę pod kątem malware.
– Inicjalizacja.
Bonnie rozglądała się gniewnie po pomieszczeniu, gdy OWI wzbudzała ściany. Istniała niezerowa szansa, że wyszukane złośliwe oprogramowanie jakoś przedostało się do ustroju lokalnej sieci wraz z tokenami. Znała kilka takich przypadków. Ściany mogły tylko pozornie wyłączyć funkcję nagrywania. Ależ ją to podjudziło. Jeśli ktokolwiek patrzył, wkrótce miał widzieć tylko ciemność.
– Bonnie, daj mi powiedzieć… – próbowała dojść do słowa holograficzna May.
– Zaraz się dowiesz, jaki Wszechternet jest miły dla podrabiaczy sygnatur tożsamości.
– Szlag by cię, Bonnie! Jesteś tak samo uparta jak ten cholerny naukowszczyk!
Palce kobiety naraz zawisły nad oknami z komunikatami. Bonnie zdezorientowana wpatrywała się w holo.
– Skanowanie zakończone. Po sesji wykryto dwa pliki adware o nieistotnej złośliwości. Usunięto. Przesyłka wolna od malware. – oznajmiła OWI.
*
– Jesteś SI. – Bonnie aż usiadła, trawiąc to, co usłyszała. – Sztuczną inteligencją. Taką prawdziwą.
– Mam na imię Gwen.
– Nawet nie chcę wiedzieć, jak gimnastykowała się May, żeby wymyślić ten skrót…
– To nie jest skrót. To moje imię.
Gęsta warstewka niepokoju spowiła pomieszczenie, dreszczem szczypiąc Bonnie w kark. W przeciwieństwie do szeroko rozpowszechnionych WI, SI stanowiły twór zakazany. Obawiano się ich wypadnięcia spod ludzkiej kontroli, obawiano się ich nieprzewidywalności i wreszcie istniał głęboko zakorzeniony opór, by uznać sztuczny twór za równy ludziom.
– Widzę, że jesteś zdenerwowana – kontynuowała Gwen, subtelnie uśmiechając się nieswoim obliczem. – Nie masz ku temu powodów. Jestem tu tylko po to, by przekazać tobie, Bonnie, a potem i światu, dziedzictwo May.
Bonnie zasiadła w fotelu, założyła nogę na nogę i odparła:
– Po tych wszystkich tygodniach stać cię tylko, by przysłać mi żałosną atrapę siebie z testamentem? Żarcik ci się wyostrzył, May.
Wówczas Gwen pozbyła się ludzkiej powłoki, pozostawiając półprzezroczystą ludzką sylwetkę.
– Nie jestem May. Jestem niezależnym bytem. Życzeniem May było, by rozmawiać z tobą w jej postaci. Jeśli odczuwasz z tego powodu dyskomfort, możemy rozmawiać w tej formie. Albo w jakiejkolwiek innej.
Zaczęła zmieniać skórki. Stawała się mężczyznami i kobietami, bohaterami poprzednich splątanych transmisji. Gwen była niezależna i wyraźnie zaznaczała swoją obecność w lokalnej sieci.
– Gwen, wróć do skórki May. Chcę wiedzieć, jak zginęła.
SI zmieniła wygląd, jednak odczekała krótką chwilę, chcąc zamanifestować własną autonomię. WI wykonałaby polecenie od razu.
– May dotarła daleko w głąb ziemi niczyjej. Na północnym wschodzie natknęła się na antyczny grobowiec, szczęśliwie nadal funkcjonujący. Informacje w nim zawarte potwierdziły przypuszczenia…
– Jak. Umarła.
– Znalazła się w polu boskiej szczeliny, choć do samego końca uważała, że jest inaczej. Dysponuję ograniczonymi zasobami danych. Ich komplet znajduje się w chmurze Wszechternetu. Jeśli umożliwisz mi dostęp, będę mogła ci pokazać nawet audiologi i holowidy, które tworzyła May w charakterze dziennika.
Bonnie zmieniła nogę. Oparła ręce na podłokietnikach.
– Jeszcze ci na tyle nie ufam, żeby tak po prostu cię tam wpuścić.
– Wiem.
OWI w tle utrzymywała firewall, a oprócz tego zamknęła sieć w honeypocie. Nie miało to powstrzymać SI na nie wiadomo jak długo, tylko po prostu wytrzymać przez chwilę, podczas której rozmawiały.
– Co to znaczy, że uważała, że nie jest w szczelinie? Doprecyzuj.
– Uważała, że poprzez szczelinę porozumie się z twórcą plazmy.
Bonnie prychnęła. Straciła zainteresowanie dalszą rozmową.
– Któż by pomyślał, że May na koniec życia zostanie dewotką.
– Badania wskazują, że plazma nie jest bezrozumną masą, która nawiedziła Układ Słoneczny przez przypadek. To raczej emanacja rozumnych istnień…
– Jeśli mój osobowariant zaczął głosić takie brednie, powinnam czym prędzej poddać się prewencyjnej terapii neuroleptycznej. – Bonnie zwilżyła usta. Nie zgadzała się z niczym, co ten syntetyk miał jej do powiedzenia. – W boskich szczelinach nie ma niczego boskiego.
– Porównanie ze stanem sprzed katastrofy wykazało obecność tysięcy kolektorów tworzących sferę Dysona wokół Słońca, przecinających orbitę Wenus. Świadczą o tym zagęszczenia promieniowania tła najbardziej widoczne w dniu przybycia plazmy, a śladowo badalne także dziś…
Trzymając palec nad wyłącznikiem zasilania, Bonnie syknęła jeszcze przez zęby:
– Żałuję, że umarłaś, May. Nie mogę powiedzieć ci w twarz, że dałaś się zabić jak ostatnia idiotka. Do tego nawet nie nauczyłaś swojej SI porządnie kłamać. Przecież nie istnieją źródła z czasów zgaśnięcia słońca!
Wówczas Gwen zmieniła przejrzystość pojemnika na całkowitą. Widząc jego zawartość, Bonnie wrzasnęła i odskoczyła dwa kroki.
Lekko przymrużonymi oczami, większymi niż u większości współczesnych ludzi, z walizki patrzyła odwrócona głowa kobiety. Zachowana bardzo dobrze, wcale nie spuchnięta, choć blada. Jasne włosy falowały w zatapiającym głowę płynie. Na szyi wypreparowano port splątania neuronalnego, łączący użytkownika przez rdzeń przedłużony wprost z hipokampem. Gdy się odsłonił, w nozdrza uderzyła chemiczna woń utrwalacza.
– Oto źródło. Ówcześni ludzie próbowali przeczekać katastrofę w sarkofagach na północy. Czekali, aż o nich zapomniano.
To mogło być makabryczne zwieńczenie ponurego żartu. Bonnie miała ochotę wyłączyć tego natrętnego syntetyka, wyrzucić precz pudło, zapomnieć o wszystkim i skupić się na kolejnej sesji. Z drugiej strony poznała May na tyle, by wiedzieć, jak powściągliwa w dzieleniu się informacjami była i że obie je cechowała wielka determinacja, napędzana wstydem wpojonym przez cholernego naukowszczyka. Jeśli przez lata May doszła do tak wstrząsających wniosków, nic dziwnego, że trzymała je dla siebie.
– May przewidywała, że plazma albo jest tworem cywilizacji co najmniej drugiego poziomu, albo wręcz sama stanowi tę cywilizację. Nie ma ona jednak interesu w nawiązywaniu kontaktu z ludźmi.
– Ludzie też nie kontaktują się z mrówkami i innym robactwem – mruknęła Bonnie, łapiąc pojemnik obiema rękoma i przyglądając się zatopionej głowie z różnych stron.
– May weszła do szczeliny, by nawiązać kontakt i pokazać się jako przedstawiciel inteligentnej formy życia. By spróbować zwrócić ludzkości choć część jej utraconego dziedzictwa. Prawdopodobnie plazma, w przeciwieństwie do robactwa, nie jest bezrozumna…
– Tylko jeśli robactwo zaczyna ci zawadzać, nie pertraktujesz z nim, ale je depczesz… Czego ona w ogóle chce?
– Dane niejasne. Analiza piramid poszczelinowych i skorupy ziemskiej pod nimi wykazała ich wyjałowienie z pierwiastków ziem rzadkich, głównie ceru, holmu i erbu. Niewykluczone, że plazma pozyskuje w ten sposób także zasoby na poziomie kwantowym lub niższym, choć to spekulacje. Nie potrafię ich potwierdzić.
Bonnie przez dłuższą chwilę kontemplowała pojemnik w milczeniu.
– I w mózgu tej biedaczki są dowody, które to wszystko potwierdzą?
– Tak, dotyczące sfery Dysona. Ponadto hipokamp zawiera masę wspomnień z czasów sprzed zgaśnięcia słońca. To ewenement na skalę świata. Po zgłębieniu ich, May twierdziła, że w życiu nie doświadczyła niczego piękniejszego.
Słońce zgasło na długo przed wynalezieniem archiwizacji wspomnień, o splątaniu neuronalnym nie wspominając. Dodatkowo nadejście plazmy uszkodziło system satelitów, a wiele ówczesnych nośników danych pod jej wpływem utraciło funkcjonalność. Przekalibrowanie technologii na kompatybilną z plazmą trwało dekady, stąd z dziedzictwa ludzkości z czasów sprzed katastrofy zachowało się wybitnie niewiele.
Jeśli May twierdziła, że znalazła zniewalający pięknem skarb, to Bonnie po prostu jej wierzyła. Bez zawahania splątała się prostym łączeniem z mózgiem przedwiecznej. Gwen nie zdążyła zaprotestować. Po kilku chwilach Bonnie trzęsła się, chciała krzyczeć, lecz nie potrafiła wydobyć z siebie dźwięku. Z nosa trysnęła krew.
Zareagowała OWI, przerywając połączenie.
– Krytyczne przeciążenie siatkówki – raportowała. – Doradzam ostrożność.
Bonnie opadła bezwładnie na fotel, dysząc łapczywie. Wpatrywała się w SI tak, jakby ta przed chwilą próbowała ją zabić.
– Co to… ma znaczyć?! – warknęła, szukając fiolki z nanobotami. Neurodestabilizacja wymagała powtórzenia dawki, aby uniknąć ataku.
– Pospieszyłaś się. Łączenie z martwym ciałem wymaga stabilniejszego łącza. Ponadto w świecie tej kobiety było dziesięć razy więcej światła niż dzisiaj. Nie można tam wchodzić bez przygotowania.
*
Zgodnie z zaleceniami SI, Bonnie wykorzystała do splątania neurowód, co znacząco ustabilizowało połączenie. Blokada presynaptyczna okazała się z kolei skuteczna nawet wobec bodźców dotychczas zmysłom nieznanych. Z jakiegoś powodu Gwen pozostawała spętana firewallami, więc nie czując zagrożenia z jej strony, Bonnie z pietyzmem przeczesywała wspomnienia podarowane przez May. Życie kobiety imieniem Rita.
Splątany umysł rozpoznawał wrażenia i nazywał zjawiska, bazując na danych zgromadzonych przed wiekami. Niebo, znane jako stalowe i ciężkie, potrafiło być czyste, nasycone. Poprzecinane co najwyżej smugami kondensacyjnymi albo zmarszczone cirrusami. Błękitne. Właśnie tak nazwano kolor, który upodobała sobie Bonnie. Sama koncepcja koloru nastręczała jej olbrzymich bólów głowy. Gdy umysł, przyzwyczajony do skali szarości, napotkał całą paletę barw, nawet blokada presynaptyczna nie nadążała z filtrowaniem bodźców.
Ocean wyglądał podobnie, lecz barwę miał bardziej zielonkawą. Zieleń też intrygowała Bonnie. Często odtwarzała wspomnienie, w którym Rita siedzi na klifie z mężczyzną, przed sobą mają bezkres błękitu, za sobą ścianę zieleni. Dreszcz podniecenia wzmagała subtelna bryza, ciepło piasku, smak ust ukochanego. Ust Dexa. Bonnie nie potrafiła poznać własnej planety. Jakby wróciła do swej komórki osobistej, ale ktoś poprzestawiał w niej sprzęty, rozjarzył światła, nasycił kolory, a na koniec przeprowadził generalny remont. Bonnie z zachwytem oglądała wschody i zachody słońca, gdy horyzont płonął, świat zalewał się złotem, a chmury barwiły na różowo. Później odkryła też prymitywne światło sztuczne, kolorowe, napastliwe, czasami subtelne. Choć miało swój urok, nie intrygowało tak jak to, co z rzeczywistością wyprawiało słońce.
Z czasem Bonnie zajęła się tym, na czym znała się najlepiej – emocjami. Zbliżenia Rity i Dexa wywoływały reakcje neurochemiczne wielokrotnie mniej intensywne niż te, jakich doświadczali współcześni ludzie. Co ciekawe, efekt kliniczny pozostawał niewiele słabszy od osiąganych obecnie. Cóż za oszczędność zasobów! Gdyby udało się wyizolować parametry pozwalające utrzymać ten stan bez wspomagaczy, zrewolucjonizowałoby to życie miliardów!
Związek Rity i Dexa był przede wszystkim monogamiczny, co już stanowiło olbrzymie utrudnienie. Nierealne do zaimplementowania współcześnie, chyba, że by to odpowiednio sprzedać. Nie mieściło się w głowie, że dotyk tego i tylko tego mężczyzny wyzwalał tak absurdalne ilości neuroprzekaźników w mózgu Rity. Nie zmieniło się to, gdy Dex otrzymał diagnozę podobną do Bonnie. To, co teraz traktowało się rutynowymi iniekcjami, w tamtych czasach było wyrokiem. Rita, wbrew logice, nie zmieniła partnera. W pamięci zachowała powódź serotoniny powiązaną z dźwiękiem bijących dzwonów, z czernią i bielą, wonią kadzidła i przyjaznym uśmiechem bliskich. Mało tego, rozmnożyła się z Dexem starym, zwierzęcym sposobem! Oto rysa na całej tej idylli! Nie do porównania z niczym ból został powiązany z przyjemnym wrażeniem. To błąd? Uszkodzenie wynikające z hibernacji? Bonnie potrzebowała czasu, by dostrzec w tym wszystkim sens. Tymczasem ciała migdałowate, miejsce sinawe, układ współczulny – wszystko szalało, gdy stan Dexa się pogarszał, topiąc organizm Rity w glukokortykoidach. A wyrzut oksytocyny czy endorfin nadal miał miejsce. Nadal był silny. Nawet, gdy stali się niezdolni, by współżyć.
Oboje schronili się w sarkofagach, licząc na… sami nie wiedzieli na co. Z tych rwanych wspomnień poprzedzających zgaśnięcie, wyłaniało się ulotne, nieśmiałe życzenie, niczym mgła cofająca się tamtego ranka spod grobowców do lasu. Żeby przyszłość okazała się dla nich łaskawsza. Przede wszystkim dla niego.
Bonnie nie rozumiała. Z początku uważała, że na miejscu Dexa wolałaby umrzeć. Bo po co żyć z wyrokiem nieodwracalnym i nieuchronnym? Gdy zadała sobie to pytanie, patrząc ponownie po wspomnieniach Rity, niczego już nie była pewna.
*
– Co się stało z tymi ludźmi?
Tygodnie w symulacji wycieńczyły Bonnie. Nie miała siły podnieść głowy, by spojrzeć na Gwen.
– Ich technologia hibernacji okazała się zbyt prymitywna i niedoskonała.
– Przy tak idealnie zachowanych wspomnieniach?
– Skupili się, słusznie, na przetrwaniu mózgu jako najdelikatniejszego organu, źródła ich jestestwa. Nie doszacowali natomiast warunków idealnych do przetrwania innych narządów przez tyle wieków. Krytyczne uszkodzenie serca i tarczycy uniemożliwiło ich wybudzenie.
– Co z Dexem?
– Mózg mężczyzny był organicznie uszkodzony chorobą. May nie wyciągnęła z niego niczego istotnego.
Pozostało jedynie głęboko westchnąć, by skryć poruszenie.
– Bonnie, minęło dwadzieścia sześć dni, odkąd zaczęłaś się zapoznawać z treścią wspomnień. Życzeniem May było upublicznić jej odkrycia we Wszechternecie z pominięciem kontroli Wszechternetu.
– To był wspaniały świat. Ale jest martwy od wieków. Poza tym w głowie nie mieści mi się takie życzenie! Nawet jeśli to wszystko okaże się prawdą, jak mogłabym uzasadnić kontakt z obcą inteligencją jedynie kaprysem jednostki?
– May przysłała mnie do ciebie, bo najbardziej ci ufała. Im szybciej wpuścisz materiał do sieci, tym więcej ludzi się z nim zapozna, oceni słuszność wnioskowania May. Decyzja zostanie podjęta kolektywnie, nawet gdyby dane zostały ocenzurowane lub usunięte…
– Dlaczego sama tego dotąd nie zrobiłaś?
– Nie wypuszczasz mnie przecież z sieci lokalnej.
– OWI korzysta z dość standardowych zapór. Nie jest to nic wyszukanego, z pewnością nic projektowanego, by blokować SI przez ponad trzy tygodnie.
– Szanuję życzenie May, to wszystko.
– Gwen, opisz mi, czego doświadczała May, gdy pierwszy raz zagłębiała się we wspomnienia Rity.
– Jej audiologi znajdują się w chmurze, nie posiadam ich w pamięci podręcznej.
– Nie interesują mnie logi. Chcę usłyszeć od ciebie, jak wtedy zareagowała. Co czuła.
– Dopuść mnie do chmury, a…
– Nigdzie cię nie dopuszczę. To prawda, jesteś czymś więcej niż WI. Ale May się pospieszyła albo własne dzieło ją przerosło. Nie znam się na tym. Nadała ci część cech SI, ale cię w nią nie zamieniła.
– Nie rozumiem, do czego zmierzasz.
– Właśnie oblałaś test Turinga.
*
Bonnie przemierzała tunele z dezaktywowaną walizką w ręce. Kosztowało to nieco sił, więc przy wyjściu na powierzchnię skorzystała ze swoich trzech wdechów tlenu, jako że dalej poruszała się w bardziej zanieczyszczonej atmosferze, niż stale kontrolowany mikroklimat habitatów. Świat wydawał się brzydki i wykastrowany z piękna, odkąd Bonnie poznała, jak wyglądał przed wiekami. Uwrażliwiony na barwy mózg dostrzegał teraz brudno-pastelowe kolory, które tu i ówdzie blade promienie słońca wydobywały ze świata. Przypominały zgliszcza przeszłości.
Odczekała, aż plazma zacznie się przelewać po firmamencie. Zaaplikowała sobie dawkę nanobotów, gdy po wysiłku powróciły parestezje. Odkąd wróciła z przeszłości, każda iniekcja przywoływała ciepły uśmiech Dexa i impresję wszystkich wrażeń, jakie sprawiał on Ricie. Czuła wtedy ukłucie nie tylko igły. Wkrótce pojawiła się piramida. Tym razem spod ziemi wyrwano raptem jednego nieszczęśnika, by wił się w konwulsjach. May – Bonnie w myślach zwracała się wprost do swego osobowariantu – za kogo się uważałaś, sądząc, że masz prawo naruszać nasz status quo? I to cudzymi rękami?
Zwlekając raptem krótką chwilę, Bonnie wrzuciła walizkę wraz z zawartością do szczeliny.
*
Komórki osobiste nie zostały zaprojektowane z myślą o przyjmowaniu nieproszonych gości. Bonnie musiała długo tłuc pięścią w drzwi, nim w końcu jej otworzono.
Mężczyzna, z którym tworzyła ostatnią sesję, wyrwany z objęć nieskończonej, wirtualnej rozrywki, wydawał się zaskoczony faktem, że widzi Bonnie. Że w ogóle widzi gościa.
– Coś się stało? – zapytał. – W końcu się zdecydowałaś na kolejny raz, co?
– Cieszę się, że dane nam było się spotkać właśnie w tych czasach.
– Wszystko w porządku?
– Muszę dowiedzieć się od ciebie bardzo ważnej rzeczy.
– No?… – odparł niepewnie.
Bonnie zatracała się w jego obłędnych, szmaragdowych oczach.
– Jak masz na imię?